W poszukiwaniu watahy. Wyprawa do Puszczy Kampinoskiej
Pierwszy raz zobaczyłem je w rezerwacie na Ławskich Łąkach. Były za duże na któreś z parzystokopytnych. I ta sierść – niestrawiona, zdradzająca drapieżnika. Zrobiłem zdjęcie i w domu porównałem z tym, co wie internet. Wątpliwości większych nie było – odchody wilka. O tym, że wilki wróciły do Puszczy Kampinoskiej, trąbiono od paru lat.
Przez kilka dekad podwarszawski park narodowy żył bez nich, po tym jak niemal całkowicie wytępiono je w czasach PRL-u. Ale teraz co rusz obserwowano je w kolejnych kompleksach leśnych. W parku narodowym twierdzą, że mają około pięciu osobników. To w sam raz na obszar niecałych 400 km².
Wąsko jak w górach
Przyjęło się dzielić Puszczę Kampinoską na dwie części, przy czym granicą jest droga nr 579 przez Roztokę. To, co po jej wschodniej stronie, to dla wielu warszawiaków las na niedzielne spacery. Co innego zachodnia – tam komunikacji publicznej nie ma, trudniej ze szlaków skonstruować pętlę na parogodzinną wycieczkę. W efekcie to właśnie zachodnia część jest tym prawdziwym parkiem narodowym, gdzie człowiek rzadko się zapuszcza. I to tam głównie obserwowano do tej pory kampinoskie wilki.
Szedłem zielonym szlakiem do Żelazowej Woli. Ścieżka miała metr szerokości. Krajoznawca Lechosław Herz, który pół wieku temu zaprojektował większość tutejszych szlaków, wyznawał zasadę, że ma być jak w górach – wąsko, by każdy musiał iść gęsiego. Nieopodal Granicy, gdzie zaparkowałem samochód, tę wizję zrealizował chyba najlepiej, jak mógł. Szlak omijał leśne dukty, wił się, kręcił. Po trzech kwadransach doszedłem do Dębu Powstańców z 1863 r., a potem już na ocean łąk. Skupiała się tu cała prawda o Puszczy Kampinoskiej, jej przyrodzie i historii.
Na mapie wygląda to tak, jakby ktoś w pradolinę Wisły wmalował zebrę. Zaczyna się, idąc od góry, współczesnym korytem rzeki, potem jest jej taras zalewowy, zarośnięte lasem wydmy, pas bagien, znów las na piaskach, wreszcie kolejny pas bagien. Ta różnorodność form terenowych daje przyrodzie ogromne pole do popisu. Nad Wisłą żerują bieliki, nad leśnymi strugami czarne bociany, po bagnach brodzą łosie, małą architekturę wodną rozwijają bobry, a oprócz wilka popłoch wśród jeleniowatych sieją też rysie. Wprawdzie najbardziej gonne sosny pochodzą z nasadzeń, ale sporo tu również naturalnych olsów, których człowiek nigdy nie rąbał, bo nie miał ani jak, ani po co. Całą resztę przez wieki traktowano jako plantację desek. Korzystali z niej zaborcy, Niemcy, ale i okoliczna biedota. Trzeba było ustanowienia w 1959 r. parku narodowego, by odzyskać te lasy dla natury. Wcześniej była też polem walk, a Dąb Powstańców stał się tego wymowną pamiątką, zresztą jedną z wielu na terenie Puszczy.
Życie w piachu
Szlak przeskoczył z lasu na dawno osuszone Błoto Bieliny. Wszystko ginęło we mgle. Po paruset metrach w tym abstrakcyjnym krajobrazie skręciłem ponownie w las. Ścieżka cięła pas wydm, wspinając się to na jedną, to na drugą. Na najwyższej z nich – mapa nazwała ją Górą koło św. Teresy, bo na pobliskim dębie ktoś powiesił kapliczkę z podobizną świętej – kusiła stalowa wieża pożarowa. A potem wreszcie wyszedłem na polanę Izabelina Leśnego. Wśród traw znalazłem stare cegły, resztki ogrodzenia, słupy po linii wysokiego napięcia. To nie jest jednak tragiczna historia wysiedleń czy pogromów. Raczej opowieść o niewyobrażalnej biedzie życia wśród piachów, na których nie sposób gospodarzyć. Dlatego kiedy w latach 60. ub. wieku park narodowy zaczął wykupywać objęte ochroną grunty, ludzie brali te pieniądze z pocałowaniem ręki i uciekali w siną dal.
Do Granicy wracałem po własnych śladach. Na Błocie Bieliny mgła się rozwiewała. Z lornetką przy oczach zataczałem łuk po łąkach, ale nagle zatrzymałem wzrok przy odległej wiklinowej kępie. Coś się przy niej ruszało. Jedno, dwoje, troje dużych zwierząt z nosami w trawie. Sprawiały wrażenie, że coś podgryzają. Ale to wszystko było za daleko, by dostrzec coś więcej niż tylko zarys psowatych sylwetek. Reszta była domysłem.
Adam Robiński