W tym kraju znajdziecie przepis na szczęście. Sprawdziliśmy to na własnej skórze, działa
Nieduża hiszpańska wyspa kryje w sobie lekcje, które mogą inspirować każdego z nas. Uczy, jak odnaleźć harmonię między teraźniejszością a własną, czasem burzliwą przeszłością. To także miejsce, gdzie człowiek uczy się na nowo żyć w zgodzie z naturą. Poznajcie Minorkę.
- Bartek Kaftan
Spis treści
- O czym szepczą kamienie?
- Zapomniana wyspa, która miała ogromne znaczenie
- 219 potraw z nutą historii
- Pinii szum, ptaków śpiew
Wnętrze jest przestronne i okrągłe. W głębi sypialnia, przed nią palenisko i kolumna – kiedyś wspierająca strop, dziś błękit nieba. W kamiennych ścianach zostawiono nisze na lampki (przytulnie!), a przy drzwiach – niewysokie komórki. Może spiżarki? – Może – kiwa głową Isabel. – Ale ta po prawej była raczej… budą – uśmiecha się przewodniczka. Archeolodzy znaleźli tu resztki kości ogryzionej i strawionej przez psa. Jakieś 2,5 tys. lat temu.
O czym szepczą kamienie?
Podobnych domostw naliczono w Torre d’en Galmés 26. Co wiemy o ich mieszkańcach – poza tym, że pozwalali psom porywać resztki z wieczerzy? – Na pewno zgodnie współpracowali, bo z tak wielkich bloków nie da się budować w pojedynkę. No i kogoś się lękali, bo osadę otoczyli murem – wylicza Isabel, idąc na szczyt pagórka.
Widać z niego ciągnącą się do morza równinę spowitą zielenią dzikich oliwek i krępych dębów. Panorama byłaby jeszcze rozleglejsza, gdyby wspiąć się na jeden z trzech talayotów. Budowle te pozostają tajemnicze, choć dały nazwę kulturze prehistorycznej Minorki. – Przypuszcza się, że służyły do obserwowania okolicy. Albo porozumiewania się, bo gdyby rozpalić ogień, to zauważono by go z innych talayotów – opowiada Isabel. – Ale nie wierzę, by tak okazałe wieże miały czysto praktyczne zastosowanie.
Równie tajemnicze są taule – kamienne płyty, wysokie na kilka metrów i nakryte poziomym blokiem skalnym. Ta w Torre d’en Galmés się przewróciła, ale taula w Trepucó nadal stoi – obwiedziona, jak inne, murem w kształcie podkowy. Taule wznoszono tylko na Minorce, jest ich ok. 30. Odprawiano przy nich rytuały. Za niektórymi znaleziono wizerunki bóstw i skorupy naczyń, przed nimi ślady palenisk, kości owiec i kóz, odłamki czarek. – Pewnie pozostałości ofiar i ceremonii – opowiada Isabel. – Prawie wszystkie są zwrócone na południe, ku słońcu. Symbolizowały bycze głowy? A może bramę do innego świata?
Pytań jest wiele. – Ludzie zaczęli się interesować prehistorią niedawno. Wcześniej prowadzono badania, ale mieszkańcy traktowali budowle jak element pejzażu. Pasterze kryli się w nich przed niepogodą, z kamieni układano murki. Ale ruiny otaczano też szacunkiem, trochę się ich bano. Nazwa taula pochodzi od minorkańskiego słowa „stół”. Mówiono, że to stoły olbrzymów – twierdzi Majo León, archeolożka z Museu Municipal w Ciutadelli. A Isabel dodaje: – Gdy byłam mała, do Torre d’en Galmés przyjeżdżało się na pikniki. Nie było tablic z objaśnieniami ani zabezpieczeń. – Niedawno, jesienią 2023 r., stanowisko wraz z 34 innymi wpisano na listę UNESCO. Na Minorce na 700 km² jest ok. 1400 zabytków prehistorycznych. Największe nagromadzenie w Europie!
Zapomniana wyspa, która miała ogromne znaczenie
Zapomniana była też pobliska Illa del Rei (Wyspa Króla). A przecież to na niej Alfons III ukrył wojska, by atakiem zaskoczyć Arabów i w 1287 r. zakończyć ich niemal 400-letnie panowanie nad Minorką. Potem losy wysepki były mniej chwalebne. – Przeklinano ją jako Bloody Island – mówi Isabel. Oba tłumaczenia przydomka – i „krwawa”, i „cholerna” – pasują jak ulał. Mieścił się tu bowiem szpital dla angielskich marynarzy.
Przez niemal cały XVIII w. Minorka należała do Brytyjczyków. Opanowali ją równocześnie z Gibraltarem. Obie zdobycze były maleńkie, ale kluczowe dla panowania na morzach. – Bardziej od wyspy interesowała ich ta zatoka: osłonięta, głęboka, długa na 5,5 km. – Isabel spogląda na taflę Port de Maó, jednego z największych naturalnych portów Europy.
Po Brytyjczykach zostały na Minorce przesuwane pionowo okna i ciemnozielone okiennice domów w mieście Maó, zamiłowanie do dżinu, kilka nieznanych w innych częściach Hiszpanii słów, jak xoc (kreda) czy faitin (bójka), no i szpital na Bloody Island. – Odkąd zamknięto go w latach 60., popadał w ruinę. W 2004 r. zaopiekowała się nim grupka zapaleńców. Porządkowali teren, urządzili muzeum, organizowali wycieczki. W końcu na wysepkę trafili Manuela i Iwan Wirthowie. I się w niej zakochali – opowiada Lluna. Pracuje w instytucji będącej efektem tego zauroczenia: galerii sztuki współczesnej Hauser & Wirth.
Pierwszą wystawę w dawnym szpitalu otwarto w 2021 r. – Nie mamy stałej kolekcji, prezentujemy wystawy czasowe wybitnych twórców z całego świata – ciągnie Lluna. Adjoa Armah wypełniła 12 szklanych baniek piaskiem z minorkańskich plaż: złocistym, rdzawym, popielatym, srebrzystoszarym.
Sara Ouhaddou w blokach marsylskiego mydła zatopiła fragmenty ceramiki wykonanej technikami z Al-Andalus – niczym odłamki zapomnianej przeszłości Europy czekające na odkrywców. Przez duże okna w białych ścianach widać poskręcane drzewa oliwne, oleandry, skrzącą się taflę – fragmenty pejzażu obramowane we framugach niczym obrazy. – Architektom zależało, by związać sztukę z miejscem – potwierdza Lluna. Wychodzę do ogrodu, mijam rzeźbę Eduarda Chillidy Elegia dla pustki VI i pachnące słodyczą drzewo figowe, potem stoliki restauracji w cieniu oliwek. Ścieżka wokół wysepki – można ją obejść w kwadrans – wije się pośród skałek, ziół, szorstkich krzewinek. W górze krzyczą mewy, spod nóg czmychają jaszczurki. A z lazuru zatoki sterczą wysepki, cyple, przylądki – labirynt wody i lądu, o który walczyły wszystkie potęgi Morza Śródziemnego.
219 potraw z nutą historii
– Minorką władali Kartagińczycy i Rzymianie, Bizantyjczycy i Arabowie, Anglicy i Francuzi. Kim więc jesteśmy? Nie łamiemy sobie głowy, tylko czerpiemy od każdego, co najlepsze –Antoni Aguiló uśmiecha się przekornie i bierze kęs bakłażana z serem, pomidorami i koprem morskim. Bakłażan to dar Maghrebu, pomidor – Ameryki, koper i ser to autochtoni. Pierwszy rośnie na klifach, drugi wyrabia się na wyspie od co najmniej 2,5 tys. lat – tyle liczy sobie znalezione przez archeologów naczynie z resztkami kazeiny.
Albergínies plenes to jedno z popisowych dań Pau Sintesa – młodego, ale już nagradzanego szefa kuchni. Przygotował dla nas potrawy bazujące na przepisach swego krajana sprzed 300 lat. – Fra Roger był kucharzem kilku minorkańskich klasztorów i autorem książki Art de la cuina z lat 30. XVIII w. – opowiada Antoni, współzałożyciel stowarzyszenia, które promuje dziedzictwo kulinarne Minorki.
Odnaleziona przypadkiem księga zawiera przepisy na 219 potraw. We współczesnych wersjach kilku z nich Pau zawarł po szczypcie historii wyspy. W kulkach z sera z ciecierzycą – nutę czasów, gdy na Minorkę zawijały statki z Grecji czy Włoch. – Zaopatrywały się przed rejsem na Atlantyk, dlatego uprawiano tu sporo zbóż i strączków – opowiada Antoni. W kremie czekoladowym z cytryną – echa mody na przysmak z Nowego Świata. – Fra Roger podaje przepis na langustę w czekoladzie, łączy ją też z pomidorami. Jej słodko-gorzki smak świetnie równoważy kwasowość, jak w tym deserze – przekonuje Antoni, oblizując łyżeczkę.
W Art de la cuina nie znajdziemy za to najważniejszego wkładu Minorkanów w gastronomię. – Fra Roger pisał dla kucharzy, nie musiał im tłumaczyć oczywistości – tak Pau wyjaśnia zagadkowe pominięcie przepisu. O jego sławę zadbali Francuzi. W 1756 r. na krótko odbili Minorkę Anglikom. Zwycięski książę Richelieu wydał w Maó bankiet i zachwycił się podanym sosem. – Zachował się list, w którym prosił o przesłanie do Paryża przepisu na salsa mahonesa – twierdzi Antoni. Zaskakująco prostego: jajko, oliwa, odrobina soli. Tyle wystarczy, by przyrządzić… majonez. To właśnie stolicy Minorki zawdzięcza swą nazwę.
Pinii szum, ptaków śpiew
Fornells także figurowało na kulinarnej mapie wyspy. W zatoce wcinającej się w północne wybrzeże pozyskiwano sól. Dziś z morza czerpie się tu radość. W marinie cumują jachty i kajaki. To znakomite narzędzie do eksplorowania okolicy. Rdzawe klify są tu wyższe i dziksze niż na południu, często dostępne wyłącznie od strony wody.
Z miasteczka Fornells wiosłujemy przez szeroką na kilkaset metrów zatokę. Kołyszą nas fale z otwartego morza – długie i łagodne, ale budzące respekt. Spokojną przystań znajdujemy w bezimiennej zatoczce. Nie ma tu plaży; cumujemy do skał i dajemy nura. Migoczą ukwiały i gąbki, ryby czmychają ku kępom morskich traw. – Posydonia to podstawa ekosystemu – wyjaśnia Isabel, gdy gramolimy się z powrotem na kajaki. – Zapewnia schronienie młodym rybom i innym organizmom. Znakomicie pochłania też dwutlenek węgla. Cały ten fragment wybrzeża to morski rezerwat.
Nad łanami posydonii pływamy też w sąsiedniej zatoczce S’Arenalet. Jest szersza, ma piaszczyste dno i białą plażę oprawioną w zieleń makii. Siadamy na skałce i mrużymy oczy, wdychamy ziołowo-słoną bryzę. – Mało brakowało, a wyglądałoby to inaczej – mówi Isabel. – W latach 70. chciano wybudować drogę wokół wyspy. Miała prowadzić do plaż, umożliwić inwestycje. Ale wiedzieliśmy już, jak to wygląda na Majorce: że betonuje się plaże, niszczy krajobraz i spokój. Ekolodzy organizowali pikiety, przekonywali, że można pójść inną drogą. Wkrótce umarł Franco, nastała demokracja, władzę przekazano regionom. I postanowiliśmy, że nie chcemy takiej przyszłości – ciągnie Isabel. Projekty szosy i hoteli schowano do szuflady. A całą Minorkę ogłoszono rezerwatem biosfery UNESCO.
Patrzę wokół. Dzika plaża, turkus, szum pinii i fal. Esencja śródziemnomorskości – prosta jak przepis na majonez i niezwykła jak legenda o stołach olbrzymów. Jak to dobrze, że najnowszy rozdział opowieści o wyspie Minorkanie napisali po swojemu.