Wakacje z duchami
STARY KAMPER STAŁ SIĘ WEHIKUŁEM CZASU, W KTÓRYM NIE TYLKO PRZENIOSŁEM SIĘ W MIEJSCA ZNANE Z RODZINNYCH ALBUMÓW I OPOWIEŚCI, ALE TEŻ ZAPRZYJAŹNIŁEM SIĘ Z ICH BOHATERAMI.
Przez całe moje dzieciństwo patrzył na mnie z portretu ubrany w gronostaje pradziadek Józef Ziemacki, przedwojenny profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Jak na swój wiek wyjątkowo dobrze znałem korzenie mojej rodziny, choćby dzięki stryjowi z Nowolipia, który od lat zajmuje się genealogią rodziny. Gdy kiedyś pani w szkole kazała rozrysować drzewo rodzinne, zabrakło mi miejsca w zeszycie. Zbyt wiele pokoleń, zbyt wiele rozgałęzień. Zawsze trochę mi się miesza, kto dla kogo był stryjem, a kto wujecznym dziadkiem.
Teraz, gdy studiuję ? lozo? ę na Uniwersytecie Warszawskim, pradziadek w akademickiej todze wydaje mi się jeszcze bliższy niż kiedyś. W podróż na Wileńszczyznę, do jego małej ojczyzny, wybieram się z dwoma stryjami: Andrzejem i Krzysztofem, którzy się tam urodzili.
Jedziemy kamperem z 1972 r. Żółte rejestracje potwierdzają, że to zabytkowy automobil. Wóz nazwaliśmy Mamut.
KOLACJA U BABCI HELENY
Jest koniec lipca, słońce zachodzi nad dawnymi polskimi Kresami. Jedziemy przez malownicze okolice jakby żywcem wyjęte z „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza. Drogi robią się coraz bardziej wyboiste. Gdy słońce jest już nisko, docieramy do Zacharyszek Małych, ziemiańskiego majątku moich dziadków.
Posiadłość wybudowana w połowie XIX w. miał piwnice, strych i kilkanaście pokoi. Dziś to puste pole ogrodzone drutem dla krów, trudno nawet znaleźć zasypane fundamenty. Ale stryj koniecznie chce ustalić, czy jego rodzinny dom stał w tym miejscu, czy może 200 m dalej. Anicet Reniger, brat pradziadka mojej babci, po 1856 r. organizował w tym budynku bibliotekę Towarzystwa Medycznego. Nim znalazł się w Zacharyszkach, walczył dzielnie w powstaniu listopadowym. Za konspirowanie przeciw carowi został zesłany na 10 lat na Syberię. Dopiero po powrocie wśród tysięcy książek odnalazł w Zacharyszkach spokój. Jego stryjeczna wnuczka Helena Reniger, czyli moja babcia, wyszła za studenta Jerzego Ziemackiego, mojego dziadka. Czyli to w tym domu na świat przyszli mój tata i jego bracia! Wyobrażam sobie mojego ojca biegającego w krótkich spodenkach wśród tutejszych pól i łąk. Wzdłuż drogi rosną dwustuletnie dęby, a więc musieli je oglądać nie tylko mój ociec i stryjowie, ale też dziadkowie, a nawet pradziadkowie.
Naszej wizycie nieufnie przyglądają się krowy, które w miejscu, gdzie tkwią moje rodzinne korzenie, obgryzają dziś trawę. Po pewnym czasie podbiega energiczny młodzieniec i pyta, czego szukamy na jego polu. To Polak. Gdy tłumaczymy mu cel naszej podróży, nie kryje wzruszenia. Dzwoni do swego ojca, który jest głównym dzierżawcą Zacharyszek.
Na składanym stoliku wyprawiamy kolację: tuńczyk z puszki, razowy wileński, wódka i kwas chlebowy. Obecni dzierżawcy „naszych” Zacharyszek to dobrze prosperujący chłopi. Podobno mają kilkaset krów. – Ale może trzeba się będzie przerzucić na ekologiczne paliwa – snuje plany na przyszłość syn. Koło Mamuta rozkładam karimatę. Chcę ? zycznie czuć pod sobą ziemię Zacharyszek, wsłuchać się w tę samą ciszę nocy, w którą na pewno kiedyś wsłuchiwał się mój dziadek, siedząc na ganku. Nazwy: Zacharyszki, Kamionka, Turgiele, Soleczniki, Jaszuny, znam od dzieciństwa. Teraz przestały być tylko nazwami. Powtarzam je sobie po cichu, zasypiam kołysany ich melodyjnością.
Dom Ziemackich stał dokładnie tu, na pewno! – zarzeka się pan Jan, 80-letni mieszkaniec Zacharyszek. Od siódmej rano słyszę jego tubalny głos. Stryj Andrzej jest usatysfakcjonowany – to jemu najbardziej zależało, by precyzyjnie ustalić ten fakt. Pan Jan pamięta też małego Andrzeja i mojego tatę. W pobliskich zagajnikach bawił się z nimi w Indian. Wspomina tańce wyprawiane w salonie, święta i codzienną powszedniość. Jego opowieść, prosta i piękna, przenosi nas w świat, który zniknął. Bo przecież jesienią 1944 r. Zacharyszki opustoszeją, władze sowieckie przeniosą moją rodzinę do Białegostoku. Tułaczka będzie trwać długo, obejmie m.in. Łódź, Sieradz, Poznań i Warszawę. Przez ponad pół wieku wileńskie korzenie będą żyły tylko w opowieściach.
WESELE BABCI HELENY
Zacharyszki znajdują się nieco na uboczu drogi z Turgiel do Jaszun. W kościele w Turgielach młody kleryk otwiera przed nami archiwa para? i. Po dłuższych poszukiwaniach wśród zakurzonych dokumentów odnajdujemy akt ślubu Jerzego i Heleny, mojego dziadka i babci. Jerzy Ziemacki (noszę imię po nim) w rubryce „zawód” ma wpisane: „student”. Czuję się dziwnie, czytając: „Jerzy Ziemacki, student”. To przecież jakby ja!
W Mejszagole składamy wizytę 104-letniemu ks. prałatowi Józefowi Obrębskiemu. W małej ubogiej plebanii na wielkim łożu leży najstarszy żyjący kapłan Litwy, nazywany patriarchą Wileńszczyzny. Jest w świetnej kondycji psychicznej, ma doskonałą pamięć. Barwnie opowiada o historiach sprzed siedemdziesięciu kilku lat, gdy chrzcił Andrzeja, mojego stryja, i Janusza, mojego ojca. W 2008 r. jako pierwsza osoba otrzymał z rąk ambasadora Janusza Skolimowskiego Kartę Polaka, wcześniej przyjął od prezydenta Lecha Wałęsy Komandorski Order Odrodzenia Polski.
W pobliskich Jaszunach oglądamy olbrzymi pałac. Tu mieszkali nasi krewni, bogaci Sołtanowie mający tytuł hrabiowski. Dziś opustoszały pałac z pięknym parkiem jest miejscem spotkań zakochanych. Historia obiektu sięga początków XIX w. Zbudowali go bracia Jan i Jędrzej Śniadeccy. Przyjeżdżał tu zafascynowany Ludwiką Śniadecką Juliusz Słowacki. Właśnie w Jaszunach rozgrywa się pierwszy akt „Kordiana”. W dwudziestoleciu pomieszkiwał tu blisko spokrewniony z właścicielami Jaszun poeta grupy Skamander Stanisław Baliński.
Wsie litewskie nie są zbyt bogate. W Solecznikach (kiedyś należących do naszych krewnych Wagnerów), przy granicy z Białorusią, dużym komfortem jest dziś własna łazienka z bieżącą wodą. Są jednak gospodarze, którzy dzięki funduszom z Unii Europejskiej prowadzą duże, coraz bogatsze gospodarstwa. Podobno pałac w Jaszunach też ma znaleźć swojego inwestora. Mówi się, że chcą z niego uczynić ekskluzywny hotel.
WYKŁADY PRADZIADKA JÓZEFA
Z wiosek jedziemy do Wilna. Stolica Litwy jest bardzo chętnie odwiedzana przez Polaków. Może zbyt śmiało przyjeżdżający tutaj rodacy domagają się, aby każdy rozmawiał z nimi po polsku. Litwini włożyli dużo wysiłku w stworzenie silnej tożsamości swojego narodu. Z szacunku dla litewskości stolicy kraju pamiętam więc, by ostentacyjnie nie obnosić się ze swoimi poszukiwaniami polskości Wilna. Na cmentarzu Na Rossie, gdzie pochowano serce marszałka Piłsudskiego, zapalam znicz na grobach moich przodków. Pierwszy raz.
Uniwersytet Wileński to miejsce szczególne. Pradziadek Józef, ten z portretu, był tu profesorem medycyny. Kształcił się w Dorpacie, Pradze i Petersburgu. W 1919 r. na polecenie Józefa Piłsudskiego reaktywował Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie. Mianowano go rektorem (potem był prorektorem), stawał na głowie, by odpowiednie sekretariaty, aule i sale były otwarte dla młodych, chcących się uczyć. Dzięki takim jak on w okresie międzywojennym uczelnia uchodziła za jedną z najlepszych w kraju. Na ? lologii polskiej powstała grupa poetycka Żagary, z której wywodził się Czesław Miłosz. Na wydziale historii kształcił się Paweł Jasienica.
W uznaniu zasług pradziadek został pierwszym rektorem uczelni, otrzymał nawet Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Czy lubił publiczne zaszczyty? Gdzie spacerował po wygłoszonych wykładach? Czy studenci go lubili? Na te pytania nie poznam już odpowiedzi, ale zadaję je sobie, spacerując po wileńskim bruku. „Jego o? arność bywała często powodem strat materialnych” – pisze we wspomnieniu pośmiertnym dr Karol Kosiński, wileński lekarz. Mnie też specjalnie nie trzymają się pieniądze – czasem z o? arności, czasem z lekkomyślności. Może mam to po nim?
Gdy dotykam chłodnych murów uniwersytetu, widzę beztrosko roześmianych studentów. Palą papierosy. A przecież mój pradziadek już sto lat temu pisał pracę „o wpływie tytoniu i nikotyny na ogólny stan zdrowia”!
PARTIA SZACHÓW Z DZIADKIEM JERZYM
Piętnaście minut drogi od uniwersytetu, na głównym deptaku Giedymino Prospektas (przed wojną Mickiewicza), mieściła się kawiarnia, w której często przebywał mój dziadek Jerzy. Grał tam w szachy z taką samą pewnie namiętnością jak mój tata. Ale historia nigdy nie była na Kresach łaskawa i spacer po Wilnie nieustannie mi to przypomina. Bo tuż obok, na placu Łukiskim, rodzony brat mojego pradziadka został rozstrzelany przez Rosjan za udział w powstaniu styczniowym. Był księdzem. Gdy zaczęło się powstanie, odczytał z ambony Manifest Rządu Polskiego. Tra? ł pod sąd, wyrok brzmiał: „Ks. Rajmunda Ziemackiego, 52 lata, za rozpowszechnianie podburzającego manifestu, na zasadzie wojennego prawa kryminalnego ukarać śmiercią przez rozstrzelanie”. 24 maja 1863 r. właśnie tu, na największym placu Wilna, wyrok wykonano. Dziś dziesiątki czarnych gawronów skubie tu trawę, a rozkrzyczane licealistki spieszą się na party. W Warszawie chętnie poszedłbym razem z nimi, tu swoje kroki kieruję do pobliskiego kościoła św. Rafała, gdzie znajduje się tablica upamiętniająca zamordowanego Rajmunda. Warto czasem zrezygnować z imprezy i wybrać podróż w czasie, by nie utonąć w błahych troskach teraźniejszości. Mnie dalecy przodkowie stali się nagle niespodziewanie bliscy. I poczułem się znacznie mniej samotny.
NO TO W DROGĘ: LITWA
INFO:
- Powierzchnia: 65,2 tys. km2.
- Ludność: 3,27 mln.
- Język: litewski.
- Waluta: lit (1 LTL = 1,15 PLN).
WIZA:
- Polacy nie potrzebują wiz na Litwę, do przekroczenia granicy wystarczy dowód osobisty.
KOMUNIKACJA:
- W miastach transport publiczny działa sprawnie. Na prowincji lepiej mieć własny transport.
NOCLEGI:
- Godny polecenia jest kemping w położonych 30 km od Wilna Trokach. Ma ładną plażę, a po drugiej stronie jeziora widać zamek.
JEDZENIE:
- Słynne kartacze. Do tego chłodnik litewski i orzeźwiający kwas chlebowy dostępny w każdym sklepie spożywczym.
WARTO WIEDZIEĆ:
- Wielu ludzi w Wilnie i na Wileńszczyźnie rozumie język polski. Warto jednak przed rozmową z grzeczności zapytać o znajomość polskiego. Nie można też wychodzić z założenia, że z każdym porozumiemy się po rosyjsku. Zwłaszcza młodzi zdecydowanie lepiej znają i wolą angielski.
POCZUJ KLIMAT:
- Czesław Miłosz Dolina Issy, Tadeusz Konwicki Kronika wypadków miłosnych oraz film Andrzeja Wajdy pod tym samym tytułem.
CENY:
- Pięciodniowa opisana w tekście podróż kamperem kosztowała 700 zł.
STRONY WWW:
- www.kresy.pl