W tym artykule:

  1. Lawa nie bierze jeńców
  2. Wyspiarze bez łodzi
  3. Las stary jak świat
  4. Wielki Wybuch
  5. Przez miliony galaktyk
Reklama

Szeroki, popielaty pas rozdziela świat na dwoje. Ostro wrzyna się w rdzawą ziemię, zielone plamy bananów, miasteczka. Skrawki dawnego pejzażu ocalały za niewysokimi stożkami, które tu i tam sterczą z czarnej pustki. A ta ciągnie się hen spod lasów na zboczach gór aż do oceanu, w który wdziera się chropawym wachlarzem.

Tłoczymy się przy burcie, patrzymy w milczeniu, zafascynowani i struchlali. Od dwóch godzin żeglujemy stateczkiem wycieczkowym u zachodnich brzegów wyspy La Palma, kołysani długimi falami Atlantyku. Gapiliśmy się na rude klify poznaczone pajęczyną magmowych żył; zajrzeliśmy do morskiej groty, Cueva de la Candelaria, w której piraci i szmuglerzy kryli się przed hiszpańską marynarką; próbowaliśmy sfotografować wynurzające się na moment grzbiety delfinów. Ale żaden z widoków nie zrobił na nas takiego wrażenia co zastygły jęzor lawy. Jesienią 2021 r. spłynął z wulkanu Tajogaite, grzebiąc ponad tysiąc hektarów upraw i zabudowań.

Lawa nie bierze jeńców

– Nasze banany też szlag trafił, siatki ochronne zarwały się pod ciężarem popiołów – wzdycha Juan Carlos, jeden z członków załogi. Lawa oszczędziła dom jego rodziny w Puerto Naos, ale i tak musieli się przenieść do pobliskiego Los Llanos. – Wszystko przez wyziewy z kanalizacji. Tylko co jakiś czas jedno z nas może zajrzeć do domu i zabrać potrzebne rzeczy – opowiada dwudziestoparolatek.

Czy nie bałby się wrócić, gdyby dostali od władz zielone światło? – No co ty? Przecież to mój dom, całe życie tam mieszkam – dziwi się. Tak jak inni Palmeños przywykł do życia w sąsiedztwie wulkanów: w 1949 r. tuż obok wybuchł Cumbre Vieja, 22 lata później Teneguía, na południowym koniuszku wyspy. Każda z erupcji odmieniała pejzaż La Palmy. Płyniemy powoli wzdłuż krawędzi fajany, czyli lawowej delty. Naukowcy prowadzą tam badania. Dla wulkanologów, geologów, biologów to miejsce niezwykłe – obserwują, jak powstaje, krzepnie i ożywa skrawek nowego świata.

W oddali majaczy spowity mgiełką wyziewów i pożółkły od siarki Tajogaite. 200-metrowy stożek wyrósł w niespełna trzy miesiące – tyle trwała erupcja. To bodaj najmłodsza góra na Ziemi. Dotąd takie zjawiska znałem tylko z podręczników geografii objaśniających procesy sprzed milionów lat. Tu procesy geologiczne mamy na żywo – z całą ich niesamowitością i grozą.

Wakacyjny raj ma dość turystów. Mieszkańcy zaczynają strajk głodowy

Mieszkańcy Wysp Kanaryjskich są zmęczeni nadmierną turystyką do tego stopnia, że w piątek rozpoczął się tam strajk głodowy. Protesty i manifestacje mają na celu zwrócenie uwagi na prob...
protesty na Kanarach
Wakacyjny raj ma dość turystów. Zaczynają się protesty i strajki głodowe. Fot. Europa Press Canarias via Getty Images

Wyspiarze bez łodzi

– Mam je przed oczami: plac z kościołem, domy, aptekę, bary, przychodnię – wylicza Rayco. W Todoque spędził całe życie, mieszkali tam jego rodzice, dziadkowie. – Teraz po miasteczku nie ma śladu. Wszystko przykryła warstwa lawy gruba na dobre 30 m – ciągnie. Dzięki sprawnej ewakuacji nikt nie zginął, ale zabudowania przepadły. – Banany posadziliśmy na nowo i nawet dobrze rosną, popioły użyźniły glebę. Ale nie chodzi tylko o straty materialne. To był nasz dom: społeczność, sąsiedzi, znajomi.

Spotykamy się po drugiej stronie wyspy, na wschodnim wybrzeżu. Rayco oprowadza nas po świecie, który też już nie istnieje. El Tendal to najważniejsze stanowisko archeologiczne kultury Benahoarites, rdzennych mieszkańców La Palmy. W jaskini w zboczu wąwozu mieszkało kilkanaście osób.

W muzeum oglądamy film ukazujący, jak siali zboże, zbierali małże nad oceanem, wyrabiali gliniane naczynia, rzeźbili z kości ozdoby. – Rdzenne kultury Wysp Kanaryjskich wiele łączy, choć rozwijały się niezależnie. Wyspiarze nie potrafili budować łodzi ani żeglować – opowiada Rayco. Skąd więc wzięli się na archipelagu? – Pochodzili z Afryki Północnej. Na La Palmę przywieźli ich zapewne Rzymianie: albo jako zesłańców ukaranych za bunt, albo robotników, których zadaniem było zbieranie muszli do wyrobu purpury.

Benahoarites przeżyli Rzymian o tysiąc lat. Ich światu kres położyli kolejni przybysze z Europy. – Hiszpanie podbili La Palmę jako ostatnią z archipelagu, dopiero w 1492 r. – opowiada Rayco, prowadząc nas do jaskini. – Na wyspie mieszkało wtedy ok. 4 tys. Benahoarites. Niektórzy zginęli w walce, inni zmarli w niewoli albo na przywleczone choroby – ciągnie, gdy stajemy przed pieczarą.

Pod skalnym nawisem widać mury z kamieni przypominające domostwa Pueblów z Kolorado. Okazuje się, że to dzieło Europejczyków. – Wielu kolonistów było bardzo biednych. Na La Palmie zamieszkali więc w jaskiniach, dawnych schronieniach Benahoarites – wyjaśnia Rayco. Na resztkach zniszczonego świata zaczęli tworzyć własny.

Las stary jak świat

Nowi Palmeños odziedziczyli nie tylko domy. – Ta roślina to helecho – Rayco rozchyla liście przy ścieżce. – Benahoarites suszyli jej kłącza i ścierali na mąkę – wyjaśnia. Zwyczaj ten przetrwał aż do XX stulecia, a zbożową potrawkę gofio, kolejny rdzenny przysmak, jada się po dziś dzień. – To palma kanaryjska, jedno z niewielu rdzennych drzew owocowych. A to słodka tabaiba – Rayco podchodzi do krzewinki o mięsistych liściach. – Jej gęsty sok można żuć jak gumę. Tylko nie pomylcie jej z tabaibą gorzką, jest trująca!

Okolice El Tendal są wymarzone do botanicznych spacerów. O ile suche południe wyspy obfituje w malpaís, wulkaniczne pustkowia, wilgotna północ kipi od zieleni. Bliżej brzegów rozciągają się uprawy bananów i trzciny cukrowej, sady mango i awokado, gąszcze agaw i opuncji. Wysoko w górach w niebo strzelają smukłe pnie sosen kanaryjskich – cenione przez szkutników, bo odporne na wilgoć i sól. A najbardziej niezwykłe z palmeńskich lasów – laurisilva – zachowały się pośrodku.

Z El Tendal docieramy do nich w kilka minut – tyle wystarczy, by otoczenie zmieniło się nie do poznania. Dolina zwęża się, błękit nieba znika za zwieszającą się zewsząd zielenią i strzępami mgieł. Wysiadamy, ruszamy wąską dróżką, ostrożnie stąpając po śliskich kamieniach. Wszystko wokół lśni od wilgoci, krople perlą się na pnączach, pędach i liściach. Wkraczamy do ciasnego parowu, mokre ściany potęgują szum, zza skalnego załomu wyłania się wodospad. Bijącą od niego mgiełkę chciwie spijają ogromne paprocie i skrzypy. Brakuje tylko, by spod liści wychynął łeb prehistorycznego gada!

– Lasy wawrzynowe to relikt trzeciorzędu. Zachowały się tylko tu, na Gomerze, Teneryfie i Maderze. W Europie zniknęły w epoce zlodowaceń – wylicza przewodnik. Oszołomieni patrzymy na zachowany niczym w bursztynie skrawek naszego kontynentu – sprzed kilku milionów lat.

Wielki Wybuch

– Widzicie tę jasną czerwonawą gwiazdę, o tam, w konstelacji Oriona? To Betelgeza. Dzieli nas od niej jakieś 500 lat świetlnych. Jeśli więc ktoś tam, na nieznanej planecie, obserwuje nas przez potężny teleskop, to co widzi? – pyta Aron. – Kolumba? – rzuca ktoś nieśmiało. – Brawo! Hiszpanów rozbijających się po Atlantyku! – śmieje się przewodnik. – Tyle czasu potrzebuje światło, by pokonać dzielący nas dystans – wyjaśnia już na serio. – Patrzenie w gwiazdy jest jak podróż w czasie.

La Palma jest do takich podróży stworzona. – To jedno z trzech najlepszych na świecie miejsc do obserwacji astronomicznych, obok Hawajów i pustyni Atakama – mówi Aron. Jako astroprzewodnik oprowadza przyjezdnych po palmeńskim niebie. Jego idealna czerń to zasługa izolacji i tworzącej się regularnie warstewki nocnych chmur, która zatrzymuje światło przy ziemi. A także ochrony mroku usankcjonowanej prawnie już 40 lat temu, najwcześniej na świecie.

– Nad La Palmą nie latają samoloty. Nie wolno budować zakładów zanieczyszczających powietrze. Nie można instalować nadajników ani świateł powyżej 1000 m n.p.m., a te niższe muszą być skierowane w dół i mieć żółtawy odcień – wylicza Aron. Czy to uciążliwe? – A skąd! – zaprzecza. – W ciemności wysypiasz się lepiej, a żółtawe światło jest korzystne i dla ludzi, i dla przyrody.

Nocne niebo chroni się na La Palmie głównie z myślą o astronomach. Mają tu podniebną republikę uczonych pod szczytem Roque de los Muchachos (2426 m n.p.m.): ponad 20 teleskopów, zaplecze techniczne, internat. Osiedle rozbrzmiewa wieloma językami – badania prowadzą tu nie tylko Hiszpanie, ale też Brytyjczycy, Szwedzi, Holendrzy czy Amerykanie. Dumą ośrodka jest Gran Telescopio Canarias. – Ma największe lustro na świecie, o średnicy 10,4 m! – zachwyca się Aron.

Przez miliony galaktyk

Nasz teleskop, z lustrem mierzącym 20 cm, przewodnik rozstawił na Llano de las Ventas – jednym z 16 miradores astronómicos, czyli punktów widokowych na kosmos. Jest kwadrans po dziesiątej, w stołecznym Santa Cruz, którego blade światła majaczą w dole, Hiszpanie zasiedli pewnie do kolacji. A my ruszamy na spacer po nieboskłonie. Z zadartymi głowami błądzimy pośród kilku tysięcy widocznych gołym okiem gwiazd. – Niemal wszystkie należą do Drogi Mlecznej – wyjaśnia Aron. – Ale są wyjątki! – kieruje lunetę na konstelację Raka. – Widzicie malutki obłoczek w środku? To Ul, gromada leżąca tuż poza naszą galaktyką.

Spoglądam w okular teleskopu. Plamka okazuje się skupiskiem gwiazd.

Wszechświat można zobaczyć z Wysp Kanaryjskich. Stamtąd można wyruszyć w kosmiczną podróż fot: Adobe Stock

Odlatujemy coraz dalej i dalej: do Ula pokonujemy nieco ponad 500 lat świetlnych, do galaktyki Andromedy już 2,5 mln. Gdyby ktoś spoglądał stamtąd na Ziemię, widziałby Europę nadal porośniętą lasami wawrzynowymi! – A to najbliższa z galaktyk. Dla nas jest punkcikiem, ale przez Gran Telescopio Canarias astronomowie mogą przejrzeć ją na wylot. Jak dotąd odkryli nieco ponad 7,7 mln galaktyk. I to tylko skrawek wszechświata. Szczerze? Nie mieści mi się to w głowie – przyznaje Aron.

Reklama

Mnie też nie. Otulony mrokiem i nocną ciszą wyobrażam sobie, jak w górze, na Roque de los Muchachos, uczeni śledzą najstarsze rozbłyski światła i ślady Wielkiego Wybuchu – wpatrzeni w niebo równie czarne co stożek stygnącej u ich stóp najmłodszej góry na Ziemi. A wszystko na skrawku lądu rzuconym w bezmiar Atlantyku i kosmosu.

Reklama
Reklama
Reklama