Wyspa cesarza Napoleona – Korsyka
Czekając kiedyś na spóźniający się autobus, zobaczyłam przez szybę agencji turystycznej plakat-reklamę korsykańskiej kolejki, będącej rzekomo najbardziej malowniczą w Europie. Postanowiłam sprawdzić to osobiście. Zrozumieją mnie miłośnicy żelaznych dróg, dla których Orient Express czy Blue Train to magiczne wezwanie.
Podróż statkiem z włoskiego Livorno do Bastii na Korsyce zajmuje sześć godzin. Stałam na pokładzie i patrząc na wodę, zastanawiałam się, co wiem o tej wyspie. Urodził się tam Napoleon (któż tego nie pamięta ze szkoły?). Wielokrotnie słyszałam, że Korsyka – aczkolwiek francuska – jest bardziej włoska niż włoska Sardynia. Zachwyty nad jej urodą nie zrobiły jednak na mnie większego wrażenia – bo któraż z wysp na Morzu Śródziemnym nie jest piękna?
Z rozmyślań wyrwał mnie niezwykły widok – w dali rysował się zielony kontur wyspy zanurzony w morskim błękicie. Korsyka to góry na morzu, najwyższy szczyt Monte Cinto (2 706 m), nierzadko nawet latem ubielony śniegiem, dzieli od lazurowej toni tylko 28 km. Pasmo górskie przecina ten skrawek lądu na dwie części. Na północy najważniejsza jest Bastia. Niegdyś była stolicą, ale począwszy od 1796 r., kiedy Korsyka weszła w skład Francji, zaczęła tracić swoją uprzywilejowaną pozycję. Piętnaście lat później Napoleon przeniósł stolicę do Ajaccio, miejsca swego urodzenia. Była to kara za tendencje niepodległościowe, które, nawiasem mówiąc, są żywe do dzisiaj.
Każdy, kto wysiada w starym porcie w Bastii, już na pierwszy rzut oka zauważy wpływy włoskiej architektury. Nawet kolory budynków są te same: różne odcienie ochry. Nic dziwnego, dominacja Genui trwała tu ponad pięć wieków. Wędrując po malowniczych uliczkach, wyczuwa się też klimaty neapolitańskie. Najładniejszy jest plac Saint-Nicolas. Co ciekawe – to jeden z największych placów we Francji, prawdziwy salon z widokiem na morze, pełen palm i platanów, z mnóstwem uroczych kafejek, restauracji, barów. Niedaleko, przy ulicy Cesar Campinchi, mieszczą się butiki i sklepiki z pamiątkami. Najstarszą i najbardziej korsykańską jest dzielnica Terra Vecchia. Wiedzie do niej uliczka Napoleona. Zagląda tu mniej turystów, a życie toczy się normalnie. W wąskim zaułku dzieci o wysmaganych wiatrem buziach grają w piłkę, na placyku du Marche okoliczni wieśniacy sprzedają warzywa i owoce.
W Bastii nie ma wielu hoteli, jednak bez problemu znajduję nocleg (jest dopiero koniec czerwca), ale latem lepiej zarezerwować miejsce dużo wcześniej. Wybieram hotel Bonaparte, bo leży niedaleko centralnego placu, gdzie można siedzieć do późna w jednej z licznych kawiarenek i zapatrzywszy się w morze, popijać lokalne wino Sciacarellu, pogryzając stellu, czyli kanapkę z kiełbasą z dzika i pikantnym serem. Menu mało romantyczne? Być może. Ale za to bardzo korsykańskie! I co najważniejsze – smaczne.
Rankiem dziarsko pomaszerowałam na dworzec kolejowy znajdujący się przy placu Marechal Leclerc. Niewiele osób jechało do Ajaccio – część turystów wybiera kursujący na tej trasie autobus, ponieważ jest on o wiele szybszy. W moim przypadku przejażdżka pociągiem była głównym celem korsykańskiej wycieczki. Kupiłam tygodniowy karnet.
Korsykanie są dumni ze swojej kolejki. W 1983 r., kiedy władze francuskie zdecydowały się zlikwidować całą sieć liczących obecnie 232 km żelaznych dróg (spory odcinek został zniszczony podczas II wojny światowej), odbyły się tu masowe protesty. Z broszury informacyjnej dostępnej na dworcu dowiedziałam się, że linia powstała pomiędzy 1880 i 1890 r. Jej budowa była w XIX w. prawdziwym wyzwaniem dla inżynierów – wykuto w skale 38 tuneli (najdłuższy ma 4 kilometry), 34 wiadukty i 12 mostów.
Wsiadłam do wagonu. Czekała mnie czterogodzinna podróż – tyle czasu potrzebuje korsykańska wąskotorówka (rozstaw szyn wynosi tysiąc mm) na pokonanie 152 km. Ku mojej radości, mogłam otworzyć okno. W dali widziałam zatokę Biguglia – to tam poderwał się do ostatniego lotu Antoine de Saint-Exupéry, legendarny autor Małego księcia.
Pociąg jechał wolno, zatrzymując się na wielu małych, malowniczych stacyjkach, jakby wyjętych z XIX-wiecznych powieści. Pierwszy większy dworzec to Ponte Leccia – tu krzyżują się linie kolejki, głównej do Ajaccio i bocznej do Calvi. W Corte poczułam, że wagoniki wspinają się pod górę. Odcinek drogi między Corte i Boccognano okazał się niezwykły. W pewnym momencie wydawało mi się, że pociąg zawisł w powietrzu – jakieś sto metrów pod nami wił się niczym wstążka na wietrze lśniący w słońcu potok. Pomiędzy Venaco i Vivario znajduje się żelazny most zaprojektowany przez Gustave’a Eiffela; rozpostarty nad przepaścią zrobił na mnie większe wrażenie niż nosząca jego imię paryska wieża. W Vizzavona czekała następna niespodzianka – niekończący się, czterokilometrowy tunel. Kolejka spadała w głęboką czeluść, na której końcu jaśniał niewielki punkt. Powiększał się z każdą minutą, aż wreszcie wyjechaliśmy na zewnątrz. Nic dziwnego, że pasażerowie czują się podczas tej podróży trochę jak na diabelskim kole – wąskie wagoniki na odcinku zaledwie 17 km, który dzieli Ponte Vecchio od Vizzavona, pokonują ok. 450 m różnicy wysokości. Do wielu miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy, można dotrzeć tylko trinighellu – tak miejscowi nazywają kolejkę (pochodzi od słowa „trząść” i trzeba przyznać, że jest jak najbardziej zasłużona). Co ciekawe, szyny biegną tuż obok antycznych ścieżek, które przemierzano niegdyś pieszo lub na grzbiecie osiołka albo muła.
W Vizzavona wsiadło kilka osób, m.in. rozmowna para z Mediolanu. Już na pierwszy rzut oka rozpoznałam w nich miłośników trekkingu. Wracali do domu po dziewięciu dniach wędrówki szlakiem GR 20, czyli słynnym Grande Randonnée 20. Liczy on 168 km, jest piękny, ale trudny, na jego pokonanie potrzeba 15 dni. Wyspa jest znana także z innych tras trekkingowych. Za najładniejszy spośród trzech szlaków biegnących równoleżnikowo od morza do morza uchodzi ten na północy. Wiedzie on z Moriani-Plage na wschodnim wybrzeżu do Cargese na zachodnim.
Kolejka w nieco ponad dwie godziny pokonała niewielką odległość z Vizzavona do Ajaccio, ale za to ogromną różnicę wysokości – ponad tysiąc metrów! Jechaliśmy przez park narodowy (obszary chronione obejmują trzecią część wyspy), mijaliśmy szare i żółte wzgórza, widniejący w dali szczyt Monte d’Oro. Lasy iglaste powoli ustępowały miejsca liściastym. Po kilku minutach niezwykle emocjonująca i obfitująca w niezapomniane pejzaże podróż dobiegła końca. Wysiadłam w Ajaccio – grodzie Napoleona.
To nie tylko stolica wyspy, ale i jej największe miasto. Główna ulica nosi nazwę – jakżeby inaczej – Cours Napoleon i wiedzie z dworca kolejowego na plac de Gaulle’a. Trochę krążyłam, żeby znaleźć niewielki i jak się miało okazać, nieco ekscentryczny hotel Marengo, przy ulicy o tej samej nazwie. Błądząc, dotarłam na plac Foch, gdzie odkryłam Le Petit Train – turystyczną kolejkę. Nie oparłam się, oczywiście, pokusie, żeby z jej okien obejrzeć miasto. Odwiedziłam też dom, w którym urodził się Napoleon (mieszkał tu do dziewiątego roku życia) stojący przy ulicy Saint-Charles. Ze zgromadzonych tam portretów patrzyli na mnie członkowie rodu Bonaparte, którymi najbardziej znany na świecie Korsykanin obsadził europejskie trony. Zaciekawiło mnie drzewo genealogiczne – do tablicy zostały przymocowane pukle pierwszych obciętych włosów Napoleona. Później pomaszerowałam do katedry Sainte-Marie, gdzie w 1771 r. przyszły cesarz został ochrzczony. Ku memu wielkiemu zdumieniu w bocznej nawie odkryłam piękny obraz Vierge au Sacré Cour pędzla Delacroix.
Ajaccio słynie z dobrej kuchni oraz dużego wyboru restauracji i barów na każdą kieszeń i podniebienie. Kuchnia korsykańska, obok dań śródziemnomorskich, w których królują ryby i owoce morza, ma swoje specjały. Delektowałam się pstrągiem faszerowanym migdałami, mięsem kozim z rusztu i pierogami z nadzieniem z owczo-koziego sera brocciu (służy on także do przygotowywania doskonałego cytrynowego sernika fiadone oraz innych smacznych deserów). Polecam także tort kasztanowy. W niektórych austeriach na koniec obiadu goście dostają kostki cukru oraz butelkę mocnego likieru. Nasączony alkoholem cukier ssie się po obfitym posiłku, co zapewne poprawia trawienie.
Na mojej mapce podróży Ajaccio było najbardziej na południe wysuniętym punktem. Stamtąd wyruszyłam na północ, do Porto. Dwugodzinna malownicza trasa może stać się prawdziwą udręką dla kogoś, kto cierpi na chorobę lokomocyjną – autobus na przemian zjeżdża i wspina się pod górę po nierównej drodze pełnej zakrętów. Za każdym z nich wyłaniają się kolejna skalista plaża, piaszczysta zatoka albo urocza osada.
Porto widać z daleka – średniowieczna wieża na skalistym przyczółku z zatkniętą na szczycie flagą broni dostępu do miasta. Zimą ponoć nie ma tu żywej duszy, za to w środku lata panuje tłok nie do opisania. W Porto chciałam zobaczyć słynne Les Calanche – wyrastające z morza czterystumetrowe, czerwono-rdzawe skały. Niektóre mają fantastyczne kształty i właśnie od nich wzięły się nazwy, takie jak np. la testa del cane, czyli głowa psa. Powstałe w wyniku erozji Les Calanche najbardziej majestatycznie wyglądają wieczorem. Obejrzałam je z pokładu niewielkiego stateczku wypływającego z miejscowego portu.Następnego dnia czekała mnie kolejna morska eskapada – rankiem popłynęłam łódką do Reserve Naturelle de Scandola. Zajmuje on ponad 900 hektarów lądu i 10 km2 morza. Kiedyś żyły tu foki mniszki, ale wyginęły zanim obszar ten objęto ochroną. W programie czterogodzinnej wycieczki znalazła się wizyta w maleńkiej osadzie Girolata, najbardziej dostępnej od strony morza. Latem zawijają do niej luksusowe jachty. To prawdziwa perełka – zatoka z piaszczystą plażą, w tle granitowe skały i otoczona lazurem morza średniowieczna wieża na niewielkim wzniesieniu.
Tego samego dnia opuściłam Porto i autobusem dojechałam do stolicy regionu Balagne – Calvi. Cieszy się ona sławą jednego z najładniejszych miast Korsyki. Jej mieszkańcy wierzą, że tu się urodził Krzysztof Kolumb. Można nawet obejrzeć ruiny jego rzekomego domu, ale niewielu historyków podziela ich zdanie. Tak czy inaczej, najbardziej reprezentacyjny plac nosi imię tego słynnego podróżnika i odkrywcy. Podczas wędrówek wąskimi uliczkami spotkałam kilku żołnierzy w białych kepi. Okazało się, że to członkowie legendarnej Legii Cudzoziemskiej mającej bazę obok lotniska. Skoro już jesteśmy przy temacie militarnym – gwardia papieska nie zawsze była szwajcarska, wcześniej tworzyli ją Korsykanie.
Calvi zasługuje na dłuższy, kilkudniowy pobyt, tym bardziej że ma ono ładną plażę, do której można dotrzeć w kilka minut z położonego w centrum portu. Niestety, ja miałam do dyspozycji tylko dzień. Z miasteczka wyjechałam na pokładzie dwuwagonikowej kolejki Tramways de Balagne, która łączy Calvi z Île Rousse, czyli z „czerwoną wyspą”. (Wagoniki wyglądały na lata 50., bilet można było kupić u konduktora). W ciągu niecałej godziny kolejka zatrzymała się 12 razy. Aż dwanaście?! Ależ skąd – tylko dwanaście, ponieważ na pozostałych siedmiu stacjach nikt nie wsiadał ani nie wysiadał (ciuchcia staje na żądanie). Trasa biegnie wybrzeżem, szyny leżą wprost na piasku, dlatego kolejka służy głównie wakacjuszom. L’Île Rousse to typowa wioska turystyczna, która ponoć staje się coraz modniejsza. Nie ma co się dziwić – plaża z czerwonymi granitowymi skałami w tle jest naprawdę urocza.
Z Île Rousse dojechałam pociągiem do Ponte Leccia i dalej do Bastii. Trasa kolejowa biegnąca równoleżnikowo, mimo że mniej urozmaicona niż ta wiodąca z północy na południe, była równie malownicza. Trinighellu sunął wolno i spóźnił się jakieś 20 minut, bo na torach pasły się krowy. Latem, kiedy słońce daje się mocno we znaki, w licznych tunelach często szukają schronienia dzikie kozy.
Czekając na prom z Bastii do Livorno, żałowałam, że nie mogę zostać na Korsyce jeszcze kilku dni. Wybrałabym się na wycieczkę wokół Capo Corso, tzw. palca Korsyki (wyspa ma kształt zaciśniętej pięści z wyciągniętym palcem wskazującym). Leżąca tam maleńka wioska rybacka Barcaggio ma podobno najpiękniejszą plażę na wyspie.
Niedawno dowiedziałam się, że na pokonanych przeze mnie trasach jeżdżą już nowoczesne wagoniki, z klimatyzacją. Jedynie Tramways de Balagne pozostał niezmieniony. Dobrze że udało mi się zdążyć przed zmianą korsykańskiego taboru – miałam okazję poczuć dawnej kolei czar.
No to w drogę
- Powierzchnia: 8 680 km2; wyspa jest jednym z regionów administracyjnych Francji.
- Najlepszy czas to kwiecień, maj i czerwiec – kwitną dzikie kwiaty, słońce jest przyjazne i nie ma jeszcze tłumu turystów.
- Nie ma bezpośrednich lotów z Polski na Korsykę. LOT oferuje połączenia z przesiadką w Paryżu (lotnisko Orly) albo Nicei. Bilet z Warszawy do Bastii z przesiadką w Nicei kosztuje od 700 zł w styczniu do 2 000 zł w sezonie letnim (ceny w dwie strony).
- Najwięcej połączeń promowych z wyspą ma Nicea (Francja) oraz Savona i Livorno (Włochy). Stamtąd można dopłynąć do stolicy Korsyki – Ajaccio oraz do Bastii i Calvi. Cena biletu wraz z opłatami portowymi dla osoby dorosłej z Nicei do każdego z korsykańskich portów wynosi latem ok. 60 euro (ok. 40 euro poza sezonem). Przewóz auta w zależności od rozmiaru kosztuje od 40 do 100 euro. Rozkład rejsów najlepiej sprawdzić na stronie www.corsicaferries.com (tam można również kupić bilety on line).
- W wyjazdach tzw. pobytowych na Korsykę specjalizuje się biuro Interkors. W zależności od sezonu 4-os. domek w wiosce turystycznej kosztuje od 450 euro/tydzień w czerwcu do 910 euro/tydzień w okresie 2–23 sierpnia (www.interkors.com.pl).
- Kolej jest wygodnym środkiem lokomocji. Z północy na południe biegnie linia, która łączy Bastię z Ajaccio, podróż trwa 4 godz., w ciągu dnia są cztery kursy. Abonament tygodniowy uprawniający do nielimitowanego korzystania z żelaznych dróg kosztuje 48 euro. Dzieci do 4 lat podróżują gratis, do 12 roku płacą 50 proc. Są też zniżki dla studentów (do 27 lat), trzeba mieć ważną legitymację. Przewóz roweru kosztuje 12 euro. Rozkład na stronie www.ter-sncf.com/corse.
- Od lipca do połowy września kursuje więcej autobusów niż poza sezonem. Dworce autobusowe istnieją tylko w Bastii i Ajaccio, w pozostałych miastach są jedynie przystanki, które czasem dość trudno znaleźć. Bilety można kupić u kierowcy, cena ok. 13 euro za 100 km.
- Korsyka ma jedne z najładniejszych tras samochodowych w Europie, np. D81 z Calvi do Porto, D84 z Porto do Francardo. Drogi są jednak wąskie, kręte i strome, bardzo trudno, zwłaszcza latem, znaleźć miejsce parkingowe. Przy wynajęciu samochodu płaci się wysoką kaucję (kilkaset euro). Najtańsza agencja wynajmująca pojazdy: www.ada-en-corse.com.
- Hotel Bonaparte – w Bastii, dwójki 70 do 90 euro (www.hotel-bonaparte-bastia.com)
- Hotel Belvédere – w Calvi, we wrześniu dwójka 70 euro, w październiku 56 euro (www.calvi-location.fr/hotel-belvedere-calvi.htm).
- Hotel Marengo – w Ajaccio, otwarty od kwietnia do połowy lis-topada, dwójki z prysznicem kosztują od 55 do 59 euro
- Dwudaniowy obiad z deserem i winem w lokalu średniej kategorii trzeba zapłacić od 25 do 35 euro. Piwo kosztuje 2–4 euro, kawa 0,80–1,5 euro.
- Wyspa od 1768 r. należy do Francji – Republika Genui oddała ją za umorzenie długów.
- 15 sierpnia – w Ajaccio uroczyście świętuje się urodziny Napoleona (szczególnie malowniczy jest pokaz sztucznych ogni).
- 29 października – 2 listopada – Le Festiwal du Vent, czyli Festiwal Wiatru w Calvi: muzyka, teatr, wystawy, żeglarstwo (www.lefestivalduvent.com).