Reklama

Xi’an to pierwsza stolica Chin. Geograficzny środek Państwa Środka. Kiedyś jedno z największych miast na świecie. To tu zaczynał się jedwabny szlak. I to tutaj powstała Terakotowa Armia, która miała ochraniać grób potężnego cesarza Qin Shi Huanga i nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Stało się inaczej. Po dwóch tysiącach lat, dokładnie w marcu 1974 r., na wojowników z gliny natrafiło trzech miejscowych wieśniaków, którzy drążyli studnię. Od tego momentu do Xi’anu ciągną pielgrzymki podróżników, historyków i badaczy z całego świata.

Reklama

1. Dzień Kilka minut po godz. 6 ląduję na oddalonym od miasta o 40 km lotnisku. W Warszawie łagodny czerwcowy dzień, a tu od wczesnego rana czuć narastający z każdą minutą upał. Na pierwszy rzut oka dawna stolica Chin jest dżunglą betonowych, szarych, kilkudziesięciopiętrowych wieżowców. Typowa azjatycka metropolia z ośmioma milionami mieszkańców. Powoli jednak w gąszczu monotonnej architektury zaczynam dostrzegać stary Xi’an. Już w drodze do hotelu przekraczam bramy rozciągających się na 14 km potężnych murów miejskich budowanych za czasów dynastii Ming (1368–1644). Przetrwały do dziś w zaskakująco dobrym stanie. Zostały zbudowane z ubitej ziemi, niegaszonego wapna i kleiku ryżowego. Na nie­których odcinkach umocnienia mają aż 18 m grubości. Patrzę na nie i czuję, że te mury to ledwie przedsmak emocji, których doświadczę, kiedy stanę oko w oko z generałami cesarza Qin Shi. Czas jednak na śniadanie. Wybieram bar Tianxilou przy ul. Dongxin, naprzeciwko hotelu Hilton, w ścisłym centrum. Obsługa lokalu słabo mówi po angielsku, ale na szczęście menu jest obrazkowe. Udaje mi się zamówić pikantnego kurczaka, ryż, pierożki z warzywami i popularne piwo Tsingtao. Po posiłku pora zabrać się do poznawania miasta. Z przewodnikiem w dłoni rozpoczynam od Wielkiej Pagody Dzikiej Gęsi
wzniesionej w 652 r. Zbudowano ją jako miejsce do przechowywania sutr – buddyjskich ksiąg przywiezionych z Indii przez mnicha Xuanzanga popularyzującego w Chinach buddyzm. Pagoda – jeden z najstarszych zabytków Xi’anu, położony na terenie kompleksu świątynnego – mierzy sobie 64 m wysokości i ma siedem pięter. Niestety przez wiszącą nad miastem mgiełkę smogu nici z oglądania panoramy miasta. Z Wielkiej Pagody Gęsi jadę rikszą za 6 juanów (ok. 3 zł) do Muzeum Historii Prowincji Shaanxi . Eksponaty zgromadzone w Xi’anie zobaczyć trzeba. Jest ich tu aż 370 tys., najstarsze pochodzą z czasów prehistorycznych. Na szczęście kolejka do wejścia nie jest długa, a co ważniejsze, wstęp jest darmowy – wystarczy okazać paszport. Po dwugodzinnym oglądaniu wyrobów z brązu i nefrytu, złota i srebra, broni, ceramiki grobowej epoki Han czy Tang, m.in. figur wielbłądów, wojowników, tancerzy, mogę już próbować wyobrazić sobie, jaką potęgą było miasto, w którym jestem. Wracam do centrum, bo wieczór chcę spędzić w barwnej dzielnicy muzułmańskiej . Od pierwszych kroków jestem zauroczony. W dodatku upał zelżał, zaczęło się robić całkiem przyjemnie. Na początku trafiam na Beiyuanmen Muslim, główną handlową ulicę. Jest usiana małymi i większymi sklepikami po obu stronach. W ich środku widzę muzułmanów w białych ażurowych czapeczkach kufi, siedzących na zydelkach i rozmawiających ze sobą. Wzdłuż ulicy biegają krzykliwe dzieci. Wszyscy członkowie wspólnoty dobrze znają się ze sobą od dzieciństwa. Należą do mniejszości etnicznej Hui. Są m.in. potomkami arabskich i perskich kupców osiedlających się w Chinach od czasów dynastii Tang. W swoich sklepikach i na straganach sprzedają rarytasy o niepowtarzalnych smakach. Np. pokruszony przaśny (zrobiony z niezakwaszonego ciasta) chleb z duszonym mięsem baranim lub wołowym i jarzynami (yangrou paomo), które wrzuca się do kociołka z niedoprawionym bulionem na bazie baraniny. Jest to charakterystyczne danie dla tej dzielnicy, i przepyszne. Polecam też usmażony ryż z kiszoną kapustą pekińską i odrobiną ostrej papryki. Niezwykle pikantny, ale przyjemnie chłodzi usta. Na początku, bo później czuje się mrowienie. Pieczeń z wołowiny to kolejne danie, które może spowodować, że ślinka pocieknie. Mięso opiekane jest na ruszcie węglem drzewnym zmieszanym z różnymi dodatkami aromatyzującymi, od razu gotowe do jedzenia. Jednak najsławniejsza potrawa na tej ulicy to gotowana na parze bułeczka jiasan nadziewana mięsem lub warzywami. Są też placki z owocami orzeźwiającej persymony. Podczas jedzenia czuję, że placki są ostre, słodkie i miękkie zarazem. Niebo w gębie. Dzielnica muzułmańska już zawsze będzie mi się kojarzyć z jedzeniem. Gdzieś tam w tle będzie majaczyć obraz Wieży Bębna , która wraz z pobliską Wieżą Dzwonu jest symbolem miasta. Kiedyś dźwięk dzwonu budził mieszkańców, a dźwięk bębna (ponoć największego w Chinach) kazał kłaść się spać. Zachodzę też przed Wielki Meczet . To jeden z dziesięciu meczetów w tym rejonie miasta, ale najbardziej znany i oblegany przez turystów. Do sali modlitw nie można wejść, odpoczywam więc w świątynnym parku.

2. Dzień Przez okno widzę, jak w pobliskim parku grupka starszych osób ćwiczy taijiquan (tai-chi). Niebo jest błękitne, po wczorajszej szarej mgle nie ma śladu. Czas się zbierać w drogę. Na dole w recepcji czeka na mnie już Anna Zhang – wiecznie uśmiechnięta, drobna czarnowłosa Chinka, w dżinsach, tiszercie i okularach Dol­ce&Gabana. Zabierze mnie do Terakotowej Armii oddalonej od Xi’anu o 28 km. Jedziemy tam busem. Jesteśmy na miejscu kilka minut po godz. 9. Do wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO Terakotowej Armii ciągną turyści z całego świata. To widać już przy kasach. Ale o tłumach staram się nie myśleć. Myślę za to, i to coraz intensywniej, o żołnierzach, których wkrótce zobaczę na własne oczy. Najpierw wizyta w kinie, w którym leci film przedstawiający historię siedmiu i pół tysiąca żołnierzy stworzonych na zamówienie pierwszego cesarza zjednoczonego państwa Chin Qin Shi. Ten potężny władca przez całe życie szykował się na śmierć i chciał władać krajem także w życiu pozagrobowym. Przez 36 lat budował swój grobowiec rękoma 700 tys. przymusowych robotników. Po śmierci został pochowany w grobowcu wraz z bezdzietnymi konkubinami. Żywcem zamurowano w mauzoleum ponoć wszystkich, którzy wiedzieli o skarbach cesarza. Nareszcie! Twarzą w twarz z terakotowymi żołnierzami. W pierwszej hali stoi ich ponad tysiąc (łącznie z nieodkopanymi jest ponad 3 tys. figur składających się na pułk piechoty), są także konie z terakoty, na których zachowały się fragmenty uprzęży. Armia ustawiona w szyku bojowym robi wrażenie. Wychwytuję kolejne różnice w rysach twarzy, uczesaniu, postawie. I próbuję dojrzeć kolory. Te oryginalne. Bo chociaż dzisiaj figury są szaro-ceglane, to pierwotnie oszałamiały niezwykłymi barwami – żółcieniami, czerwienią, purpurą, fioletem czy zielenią. Niestety, gdy je odkrywano, nietrwałe farby znikały w ciągu kilku minut i chociaż konserwatorzy stosują już nowe metody zabezpieczania kolejnych wydobywanych figur, to tylko blisko setka z nich zachowała swoje kolory. Pytam Annę o przerwane
w 1985 r. prace, kiedy to pracownik ukradł głowę jednej z figur. Miał za to zapłacić własną głową. – Czy naprawdę myślisz, że ktoś mógł wydać taki wyrok za kradzież? – Annie wyraźnie nie podoba się moje pytanie i ucina temat. Przechodzimy do drugiej krypty. Tu wciąż pobojowisko! Większość figur jest w rozsypce, spod ziemi wystają kawałki korpusów, uszkodzone głowy i połamane ręce. W szklanych gablotach oglądam cztery najlepiej zachowane figury: łucznika, żołnierza prowadzącego konia, dowódcę i najwyższego żołnierza – dwumetrowego generała. Zaglądam też do niewielkiego muzeum, w którym stoją dwa rydwany z brązu znalezione w pobliżu grobowca cesarza, i odwiedzam dowództwo glinianej armii zgromadzone w trzecim pawilonie.
„Terakota, terakota” – słyszę, zbliżając się do wyjścia. Przenosząc się w przeszłość, zapomniałem, że przecież historia historią, ale dziś w Chinach liczy się przede wszystkim biznes. Za trzy zestawy miniaturowej armii płacę ulicznemu handlarzowi niewiele ponad 40 juanów (ok. 20 zł). W drodze powrotnej do Xi’anu Anna pokazuje mi jeszcze kurhan cesarza Qin Shi. Dziś to porośnięty trawą pagórek. – Pośmiertne imperium cesarza mają przecinać rzeki rtęci. Podczas ostatnich pomiarów faktycznie odkryto duże jej stężenie w rejonie grobowca, stąd obawy specjalistów przed rozpoczęciem wykopalisk – wyjaśnia. Zatrzymujemy się w cieplicach Huaqing , które najpierw zagospodarował Pierwszy Cesarz. Jednak to za czasów dynastii Tang, dzięki tutejszym gorącym źródłom powstała tu cesarska letnia rezydencja. Dzisiejsze budowle są rekonstrukcją tych z 747 r., ale półgodzinny spacer w tym zacisznym parku jest uroczy. I do tego mam zdjęcie przy pomniku sławnej cesarskiej konkubiny Yang Guifei, o której mówi wiele chińskich legend. Jest symbolem demoralizacji i zepsucia. Być może pod wpływem spotkania z Yang Guifei wieczorem postanawiam zaszaleć! Na nocne hulanki wybieram ulicę De Fu Xiang (w dosłownym tłumaczeniu oznacza cnotę i szczęście) w dzielnicy Beilin. W tutejszych pubach kelnerki w kusych strojach serwują alkohole z całego świata. Na rozświetlonej, migoczącej setkami neonów ulicy mijam kolejne bary o anglojęzycznych nazwach takich jak Time, George i Old Henry's. Jestem na Times Sqare czy w Chinach? Muszę się napić. A później upragniony masaż stóp. Wchodzę do salonu na początku ulicy. Masażystka okazuje się czarodziejką. Podczas godzinnego zabiegu – moczenia stóp w ziołowej mieszance, głaskania, oklepywania, skrobania, ugniatania, rozcierania i wklepywania kremu – odpływam. Dopiero teraz czuję te dwa dni w nogach. 1. dzień
06.00 – przylot do Xi'anu
08.30 – mury miejskie
12.00 – Wielka Pagoda Dzikiej Gęsi
14.00 – muzeum prowincji
17.00 – dzielnica muzułmańska 2. dzień
09.30 – Terakotowa Armia
16.00 – odpoczynek w cieplicach Huaqing
18.30 – hulanki na De Fu Xiang
23.00 – masaż stóp Imponujące, długie na 14 km mury miejskie (Fot. Getty Images/FPM) Dzielnica muzułmańska słynie z niezwykłego, pikantnego jedzenia (Fot. Getty Images/FPM) Terakotowi żołnierze mieli chronić grób cesarza Qin Shi Huanga (Fot. Hollandse Hoogte/Czarny kot) Dzieci z mniejszości Hui w drodze do meczetu (Fot. Panos/Czarny kot) Mury można zwiedzać pieszo lub na wózku elektrycznym (Fot. Photoshot/ONS, Alamy/BE&W) Poranne ćwiczenia taijiquan (Fot. Photoshot/ONS, Alamy/BE&W) Czas: 2 dni koszt: ok. 2,2 tys. zł, z biletem lotniczym NO TO W DROGĘ INFO
■ Powierzchnia: ok. 10 tys. km².
■ Ludność: cała aglomeracja liczy blisko 8,5 mln osób.
■ Język: mandaryński. W hotelach porozumiemy się po angielsku.
■ Religie: buddyzm, taoizm, konfucjanizm. Chiny uznają też za legalne: katolicyzm, islam i protestantyzm.
■ Waluta: renminbi, potoczne nazwy to juan lub kuai (CNY lub RMB); 1 zł = ok. 2 juanów. Uwaga: wwóz i wywóz juanów do i z Chin jest zabroniony. W Xi'anie działa dość bankomatów, nie ma potrzeby kupowania w Polsce dolarów
i wymiany ich później na juany. Lepiej wypłacać z automatów.

KIEDY

■ Najlepszy okres na zwiedzanie Chin to wiosna i jesień. W lipcu temperatury wynoszą 27–38°C, zimy są mroźne. Problemem są smog i burze piaskowe znad Mongolii. Do Chin nie należy lecieć w okolicach 1 października (święto narodowe z okazji proklamacji Chińskiej Republiki Ludowej) i w chiński Nowy Rok. W 2014 r. przypada 31 stycznia. W tym czasie podróżują niemal wszyscy Chińczycy.

WIZA
■ Wymagana. Otrzymamy ją w Ambasadzie Chin w Warszawie (ul. Bonifraterska 1). Jeśli lecimy na własną rękę, do wniosku wizowego trzeba załączyć bilety i potwierdzenie rezerwacji hoteli. Wiza kosztuje 220 zł – zarówno ta jednokrot­nego, jak i dwukrotnego wjazdu. Warto wybrać tę drugą opcję, by podczas podróży do Chin polecieć do Hongkongu. Więcej informacji: pl.china-embassy.org.

DOJAZD
■ Najlepiej przez Helsinki fińskimi liniami lotniczymi Finnair. Ten przewoźnik oferuje obecnie najwięcej połączeń z Europy do Azji. W sezonie letnim Finn­air uruchomił bezpośrednie loty z Europy do Xi'anu (realizowane będą do 26 października 2013 r.). W ciągu roku obsługuje połączenia łącznie aż do
13 miast w siedmiu azjatyckich państwach. Najtańszy bilet to wydatek rzędu 2 tys. zł. KOMUNIKACJA
■ Xi'an ma obecnie tylko jedną linię metra, dlatego mieszkańcy korzystają głównie z autobusów oraz bardzo tanich taksówek. Cena kilometra to ok. 80 gr.

WARTO WIEDZIEĆ
■ Chińczycy nie oczekują napiwków. Niektórzy mogą się wręcz na nie oburzyć.
■ Toalety z reguły są w opłakanym stanie. W podróży przyda nam się nawilżany papier toaletowy oraz antybakteryjne chusteczki do rąk.
■ W restauracyjnych menu są zdjęcia potraw. To ułatwia złożenie zamówienia.
■ Do Terakotowej Armii odjeżdżają z dworca autobusy oraz busy, podróż trwa ok. 40–50 min. Jest jednak ryzyko, że po drodze na dworzec przechwycą nas nielegalni przewodnicy i wsadzą do swego busika. Jeśli już tak się stanie, umówcie się z kierowcą na konkretną sumę za przejazd, zanim ruszy.

Reklama

WWW
■ www.youku.com – odpowiednik YouTube’a; muzyka rozrywkowa, klasyczna, seriale telewizyjne, programy typu Mam talent, chińskie ciekawostki.

Reklama
Reklama
Reklama