Reklama

Zasadniczym pomysłem samej wyprawy był ponad 300 kilometrowy spływ rzeką Ounasjoki, aż do Rovaniemi, gdzie siedzibę ma znany wszystkim Mikołaj. Ciekawostką jest, że planowaliśmy płynąć od północy, zza koła polarnego.

Reklama

Już po pierwszych dniach w Laponii dał się nam we znaki brak nocy, przez co trochę rozregulowały się nasze zegary biologiczne. Początkowo próbowaliśmy żyć według zegarka, ale rzeka sama wprowadzała poprawki do naszych planów, jako że na dalekiej północy trudno o miejsca biwakowe. Choć planowaliśmy postoje w dzikiej tajdze, to nie wszędzie da się wyjść na gęsto porośnięty brzeg. Wobec powyższego, zdaliśmy się na potrzeby własnych organizmów. Po prostu płynęliśmy gdy chcieliśmy, jedliśmy, jak byliśmy głodni a spaliśmy, gdy poczuliśmy zmęczenie. Pod koniec były przypadki porannej kawy o 16-tej, czy obiadu o drugiej w nocy przy pięknym słoneczku.

Rzeka pozwoliła wyciszyć myśli i oderwać się od cywilizacyjnej codzienności. Jej górny odcinek (do Kittila) polecam raczej wprawionym wioślarzom, na kajaki bez bagażu lub ponton raftingowy. Jak ktoś uwielbia canoe (jak ja) to musi się liczyć z tym, że będzie go miał pełnego wody. Odcinek od Kittila do Rovaniemi też ma chwile, gdzie bystrza nieźle pokołyszą, ale jest już zdecydowanie bezpieczniejszy.

Sama rzeka Ounasjoki bardzo pomaga w pokonywaniu kolejnych kilometrów i odcinki ponad 30 km dziennie robiliśmy bez większego wysiłku. Przede wszystkim nie spotkamy w niej zwalonych drzew, tak dobrze znanych na polskich szlakach wodnych, które zmuszają do ‘przeniosek’. Za to trzeba uważnie wyglądać ukrytych pod wodą głazów, zwłaszcza przy bystrzach łatwo o uszkodzenie sprzętu. Niemniej i na spokojnych odcinkach można spotkać taką ‘niespodziankę’. Choć można na miejscu wynająć sprzęt, to cena 30 EUR za dobę zdecydowanie ostudza zapały, taniej wychodzi przywieźć własny.

Wracając do naszego spływu.

Kolejne dni mijały jak w kalejdoskopie. Pogoda raczej sprzyjała, choć trafiały się dni deszczowe, które trzeba było przeczekać. Niemniej po deszczowym dniu najczęściej przychodziła słoneczna noc, mogliśmy się posuszyć, i pomyśleć o pokonaniu kolejnego odcinka. Zwrot „słoneczna noc” brzmi nieco zabawnie, ale taka jest rzeczywistość za kołem polarnym, gdy dzień trwa ponad trzy tygodnie.

Będąc w Laponii zaczęliśmy nawet spisywać w punktach zasady tam panujące. I tak parę przykładów (z przymrużeniem oka):

  1. Komary są wszędzie i latają nawet w czasie ulewy.
  2. Kukułka kuka zawsze o pierwszej, bez względu czy jest to trzynasta czy pierwsza po północy.
  3. To, że jest w tajdze sporo zwalonych drzew to jeszcze nie znaczy, że masz czym rozpalić ognisko. Wszystko co dotyka ziemi jest nasączone wodą jak gąbka.
  4. To, że jaskółki latają wysoko nie oznacza dobrej pogody - robią to nawet w czasie deszczu.
  5. Załatwiając potrzeby fizjologiczne musisz być szybszy od komarów.
    5.1 – Choćbyś był nie wiem jak szybki i tak znajdzie się taki, co zdąży cię dziabnąć.
  6. 6 - Moskitiera przeszkadza tylko przez pierwsze trzy dni (dzień trwa 24 godziny).
  7. 7 - Ubicie jedenastu komarów na kolanie jednym klapsem nie jest żadnym wyczynem.
  8. 8 - Zarost u ludzi północy to nie objaw niechęci do golenia się, tylko naturalna osłona przed komarami.
    8.1 – Wybierając się w tajgę przestań się golić tydzień wcześniej, by włos był odpowiednio długi.
    8.2 – Dziewczyny - dajcie spokój z depilacją nóg, krótkich spodenek i tak nie założycie, a same legginsy to za mało.
  9. W tajdze nie będziesz głodny, wystarczy rozewrzeć paszczękę na kilkanaście sekund, po czym szybko kłapnąć i połknąć zawartość. Po kilku powtórzeniach dostarczysz do organizmu całkiem pokaźną dawkę białka.
    9.1 – Powyższe wykonuje się po spełnieniu zasad z punktu 8-mego, inaczej będziesz wyglądał jak po nawrocie różyczki, swędzieć będzie jeszcze gorzej.
  10. Wegetarianin nie ma możliwości zjeść posiłku bez wkładki z białka zwierzęcego.
    10.1 – Nawet przy oddychaniu połknie kilka porcji.

Tak dotarliśmy do biwaku 60 km przed Rovaniemi, do końca wyprawy zostały jeszcze dwa dni, więc wydawało się, że zmieścimy się w czasie. Niestety, przyszła ulewa trwająca kilka godzin i kolejny dzień spędziliśmy pod plandeką służącą nam za schronienie i łapacz deszczówki. Wodę piliśmy albo z rzeki, albo deszczówkę jeśli udało nam się ją nałapać – jak po trapersku to po trapersku.

Stanęliśmy przed dylematem jak się dostać do Rovaniemi, by wsiąść do autobusu, który zawiezie mnie na północ po zostawiony tam samochód. I tym razem po mokrym dniu nastała ciepła, słoneczna noc, wobec czego - rad nie rad - zjedliśmy posiłek około 3 w nocy i ruszyliśmy na najdłuższy odcinek na tym spływie. Z małą przerwą gdzieś po drodze przepłynęliśmy tego dnia (a raczej tej doby) 60 km. Cel osiągnęliśmy, dopłynęliśmy do Rovaniemi. Ale tu nas czekała niespodzianka.

Widzieliście film „W krzywym zwierciadle : wakacje”, gdzie rodzina Griswoldów jedzie przez całe Stany do parku rozrywki? No właśnie - po dotarciu do siedziby Mikołaja okazało się, że w sezonie letnim 2016 postanowiono przeprowadzić tam gruntowny remont…. Ponad 3000 km jazdy, ponad 300 km płynięcia rzeką, gdzieś po drodze 20 km pieszej trasy przez park Mallari – a tu wszystko na głucho zamknięte do listopada! Dobrze, że nie wiedziałem, gdzie mieszka Mikołaj jak nie mieszka u siebie, bo nie wiem, czy nie skończyłoby się jak w filmie.

Cóż, pozostało się pośmiać i przyjąć lekcję od życia: nie cel jest ważny a droga jaką się podąża.

Powrót do kraju minął bez większych przygód. Trasę wybraliśmy przez Estonię, Łotwę i Litwę. W dobę dotarliśmy do promu w Helsinkach, który nas przewiózł do Tallina i dalej Via-Baltica do Polski. Jeszcze mała przygoda na promie, ponieważ trafiliśmy na jakiś zlot przebierańców i nawet się zastanawiałem czy nie zrobić sobie selfika z Merlin Monroe, ale nie wiedziałem jak zareaguje, gdy zagada do niej zdziczały zarośnięty facet (trzy tygodnie w tajdze zrobiło swoje). Tym bardziej, że skandynawska wersja Merlin miała 190 cm wzrostu i do tego była odpowiednio zbudowana.

Jeszcze miły biwak nad morzem w Estonii i pierwszy od wielu dni zachód słońca. Doceniliśmy jak piękna jest noc i jak bardzo nam jej brakowało. I wieczorne pogaduszki bez komarów przy kubeczku rumu kupionego w sklepie bezcłowym na promie.

Ech, już tęsknie do tych klimatów, pewnie się tam wybierzemy którejś zimy, by zobaczyć te okolice w innej scenerii.

Polecam i do zobaczenia gdzieś na szlaku.

Tekst : Artur Kordian Cybulski

Zdjęcia : Ania i Agnieszka Pawlaczyk


Posłuchaj Tomasza Tomaszewskiego, który podzielił się z nami sekretami z warsztatu fotografa! Wybitny fotograf wystąpił podczas Festiwalu Podróżników National Geographic.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama