Reklama

Na obozach obrączkarskich wszyscy muszą być „skowronkami”. Wstaje się codziennie skoro świt, żeby wraz ze wschodem słońca zrobić pierwszą kontrolę sieci ornitologicznych. Jeszcze zaspana biorę więc płócienne woreczki, do których włożę ewentualne ptaki i idę na obchód. Część sieci jest ustawionych nad Zatoką Pucką, część w sosnowym lesie nad brzegiem morza.
Mierzeja Helska od lat gości obozy Akcji Bałtyckiej, podczas której łapane są i obrączkowane ptaki migrujące wzdłuż polskiego wybrzeża. A leci wszystko – wróblaki i drapieżne, gatunki pospolite i bardzo rzadkie. Po co zakłada się im obrączki? To jeden ze sposobów badania tras ich przelotów i miejsc pobytu. Czasem w sieci znajduje się ptaki już zaobrączkowane, na przykład w Szwecji czy Hiszpanii. Metalowa blaszka z numerem staje się cenną informacją, zwaną „wiadomością powrotną” – na jej podstawie łatwo stwierdzić, gdzie ptaka złapano, w jakiej był kondycji. Im więcej takich danych, tym lepiej poznajemy poszczególne gatunki.
Ilość albo jakość
Do jednej z sieci wpadł kos. Biorę go ostrożnie i trzymając jego głowę między palcem wskazującym a środkowym – to bezpieczny chwyt dla ptaków – oswobadzam jego długie, cienkie nogi. Kilkanaście sekund później wkładam kosa do woreczka, w którym zaniosę go do obozu. Nie wszystkie gatunki daje się tak łatwo wyjąć. Paskudną sławę mają sikory, zwłaszcza modraszki. Są mistrzyniami w zaplątywaniu się w sieć, a kiedy się je wyjmuje, zaciekle dziobią w palce swego oswobodziciela. Nie polecam więc sikor początkującym, lepiej zacząć np. od „łagodnych” rudzików.
Zdarza się, że przez wiele dni łapie się mało ptaków. Kontrole sieci trzeba jednak przeprowadzać regularnie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy coś w nie wpadnie. O każdej równej godzinie – a jeśli jest zimno i pada, to co pół godziny – wyrusza się na obchód. Czasami sytuacja zmienia się radykalnie i następuje klęska urodzaju. Tak jest na obozach Akcji Bałtyckiej, kiedy naraz łapie się kilkaset rudzików czy sikor. Uczestnicy kursują wtedy między sieciami a obozem, donosząc ptaki w koszach. Obrączkarz pracuje non stop, mierząc, ważąc i obrączkując. Nie ma czasu na odpoczynek – ptaki nie mogą czekać za długo ze względu na ryzyko wygłodzenia i wychłodzenia. To dlatego na obozach ręce do pomocy są zawsze mile widziane.
O sobie mogę powiedzieć, że trafiło się ślepej kurze ziarno. Na Helu spędziłam tej wiosny kilka dni. Ptaków nie łapało się dużo, za to dopisywała różnorodność. A to trznadel, a to krzyżodziób świerkowy, a to dziwonia. Ale największym wydarzeniem był modraczek, którego triumfalnie przyniósł Michał – obrączkarz mający akurat dyżur. Ten gatunek gniazduje na Syberii, zimuje zaś na południowym-wschodzie Azji. W Polsce pojawia się niezmiernie rzadko – na tyle, że jest tzw. gatunkiem komisyjnym. Wymaga weryfikacji przez Komisję Faunistyczną, która potwierdza, czy ptak jest rzeczywiście tym, za jakiego bierze go obserwator. „Nasz” modraczek był szóstym stwierdzeniem tego gatunku w Polsce!

Nocny rudzik

Co daje obóz obrączkarski oprócz niewyspania? Poznaje się różne ptaki i uczy się je rozpoznawać. W przerwach między obchodami można nasłuchać się ornitologicznych anegdot. I tu przypomina mi się historia dr. Andrzeja Kruszewicza, dziś dyrektora warszawskiego zoo. On też jeździł na obozy obrączkarskie. Kiedyś, już po ciemku, poszedł na ostatni obchód z koleżanką (a teraz żoną). Ich nieobecność się przedłużała, ale jak łatwo się domyśleć, nikt ich nie szukał. Tymczasem oni znaleźli w sieciach ponad 60 rudzików. Zabrali się do ich wyjmowania, dziwiąc się, że nikt nie przychodzi im pomóc. Kiedy w końcu wrócili, wszyscy już spali. Po tym wydarzeniu kierownik obozu – nieżyjący już dr Marek Keller, który także mnie uczył ornitologii – powtarzał, żeby nie wyciągać pochopnych wniosków, gdy ktoś długo nie wraca z ostatniego obchodu.
Obozy obrączkarskie poprawiają też kondycję. Nie żartuję. Na Helu sieci były ustawione w małej i dużej pętli o długości 900 i 1100 m. Jeśli więc co godzinę szłam na obchód jednej z nich – a obchody robi się od świtu do nocy – to każdego dnia pokonywałam przynajmniej 15 km! Trudniej jest na Bukowie-Kopaniu i Mierzei Wiślanej, bo sieci są rozstawiane także w trzcinowiskach. Żeby je skontrolować, trzeba założyć wodery, czyli połączenie kaloszów ze spodniami. Podczas ostatniego obchodu, po zachodzie słońca, brodzi się w wodzie, przyświecając sobie latarką. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego lubię te obozy: migrujące ptaki stają się pretekstem do moich własnych podróży.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama