Reklama

Gorączka złota
Panie i panowie, witamy w kopalni złota w Złotym Stoku w Górach Złotych. Przewodnikiem będzie kobieta ze złotymi włosami.
Złoty Stok w pewnym sensie leży na końcu świata. Dalej już tylko góry, lasy i czeska granica. Malownicze, obfitujące w dobra naturalne tereny od najdawniejszych czasów przyciągały poszukiwaczy skarbów. Po nich pojawili się pracujący oficjalnie górnicy. W XVI w. w okolicy działało 190 kopalni. Ich właściciele, klan Fuggerów, wydzierali ziemi 150 kilogramów błyszczącego kruszcu rocznie. Wówczas stanowiło to 8 proc. europejskiej produkcji.
Fuggerowie (ich potomkowie to ci Fukierowie z Warszawy) byli nieprzyzwoicie bogaci. Pożyczali królom, żyrowali rządom, finansowali wojny i przewroty. Oni właśnie wsparli hiszpańską królową, gdy ta zaakceptowała pomysł podróży do Indii przedstawiony przez niejakiego Krzysztofa Kolumba. W zamian za pomoc obiecała Fuggerom eksploatację podbitych terenów, co i tak niezbyt im się opłaciło. Nie dorobił się też genialny rzeźbiarz Wit Stwosz, który w XVI w. miał swój udział w złotostockim gwarectwie. Liczył biedak na bogactwa, a tu pewnego dnia zorientował się, że traci pieniądze. Aby się nie pogrążyć, wpadł na pomysł najgorszy z możliwych: sfałszował czek. A potem przez pewien czas oglądał świat zza krat wrocławskiego więzienia... Fuggerowie zaś dorabiali się dalej.
Do XX w. w Złotym Stoku wydobyto około 15 ton złota. Z tutejszego kruszcu jubilerzy odlali m.in. obrączki ślubne dla króla Fryderyka III, a także dla brytyjskiej władczyni Wiktorii. Przy okazji pozyskiwano trujący metal: arsen.
Złotostocką kopalnię zamknięto w 1961 roku. 35 lat później stworzono w niej podziemną trasę turystyczną. Dzisiaj co roku odwiedza ją kilkadziesiąt tysięcy osób. Połowa z nich przyjeżdża nie dla podziemi, ale dla ich równie atrakcyjnej właścicielki, Elżbiety Szumskiej.
Pani na złocie, a oficjalnie prezes Przedsiębiorstwa Usług Turystycznych sp. z o.o. dzierżawiącego Muzeum Górnictwa i Hutnictwa Złota w Złotym Stoku, jest filigranową blondynką. Na jej wizytówce stoi czarno na białym: właścicielka kopalni złota. Rodzi to zazdrość i zgrzytanie zębów, no bo nikt inny w Polsce takiej kopalni nie ma. Elżbieta Szumska twierdzi zaś, że ze starymi sztolniami łączy ją coś magicznego. – Kiedy tu weszłam pierwszy raz, miałam wrażenie, że jestem u siebie. To tak, jakbym spotkała przeznaczenie – mówi o swojej kopalni. – Tu, pod ziemią, wszystko żyje. Gdy oprowadzałam kiedyś turystów, nagle poczułam, że coś dmucha mi w twarz. Aż mnie ciarki przeszły.
Może był to jeden z duchów prawie stu górników, którzy zginęli tu w XVI w. Z powodu rabunkowej eksploatacji zapadł się wtedy szyb o nazwie Złoty Osioł. Fuggerowie nie chcieli ratować zasypanych pracowników, mimo że znalazła się pomoc. Ta tragedia, niczym klątwa, zapoczątkowała upadek górnictwa w okolicy.
– Pewnego dnia odkopiemy to miejsce, a prowadzącą do niego XV-wieczną sztolnię Emmanuel udostępnimy wszystkim turystom – marzy Elżbieta Szumska. Na razie na zwiedzanie wąskiego i zalanego wodą Emmanuela mogą sobie pozwolić tylko twardzi poszukiwacze wrażeń. „Oficjalni” turyści wędrują oświetlonymi korytarzami dwóch innych sztolni, Czarnej i Gertrudy, w których oglądają m.in. stare mapy i narzędzia górnicze. W błędzie są jednak ci, którzy liczą na muzealny spokój. W Złotym Stoku spokoju nie ma. Gwarno tu i hucznie, a ruch jak w godzinach szczytu na Marszałkowskiej w Warszawie. Po korytarzach pałęta się legendarna Gertruda, która przed wiekami weszła pod ziemię szukać zaginionego męża. Na powierzchnię nigdy nie wróciła... Kilkanaście metrów za wejściem jest ślizgawka, w głębi kopczyk ze sztabek złota. Biada temu, kto wyciąganie po nie rękę! Natychmiast włącza się sygnał alarmowy, tak przeraźliwy, że sam Arsen Lupin by sobie odpuścił kradzież. Zwłaszcza że sztabki są sztuczne i lekkie jak piórko...

Reklama

Trzy lata temu rozeszła się plotka, że Napoleona podtruwano arszenikiem, i to prawdopodobnie tym ze Złotego Stoku. Szumska natychmiast urządziła więc w jednej z komór laboratorium. Alchemiczne co prawda, ale to tylko dodaje tajemniczości całej sprawie i wcale nie mija się z prawdą. W 1679 roku na Dolny Śląsk przyjechał Jan Schärffenberg, alchemik z zamiłowania, aptekarz z zawodu, poszukiwacz eliksiru nieśmiertelności. Swój magiczny preparat chciał wyprodukować na bazie złotostockich złóż arsenu. Długimi wieczorami zamykał się więc w laboratorium, robiąc przy okazji sporo huku, bo co chwila coś mu wylatywało w powietrze. Po tygodniach rozpaczliwych prób i eksplozji Schärffenbergowi udało się uzyskać jakiś biały proszek. Podał go swojemu udomowionemu szczurowi, licząc że będzie mógł obserwować, jak zwierzak młodnieje w oczach. Szczur jednak, zamiast młodnieć, przewrócił się na bok i – jak to elegancko mawiano w tamtych czasach – oddał ducha. W ten sposób nasz aptekarz został pionierem pozyskiwania... arszeniku przez prażenie arsenowej rudy.
Podziemna trasa turystyczna w Zło-tym Stoku to właściwie małe miasteczko. Na końcu głównego korytarza sztolni Gertruda, za tamą, zwiedza się już brodząc po pas w wodzie bądź płynąc pontonem. To przedsmak przygody wyłącznie dla ochotników. Wąski, półokrągło sklepiony korytarz na ogół oświetla blask świec, w tej części kopalni nie ma już prądu. To niesamowite uczucie płynąć tak w ciemność, zostawiając za sobą migotliwe ogniki.
Równie magicznie jest w Czarnej, sztolni, do której wejście znajduje się 800 metrów dalej, w wąwozie Złoty Jar. Jej największą atrakcją jest podziemny wodospad wysokości 10 metrów. Turyści schodzą do niego XVII-wiecznym 23-metrowym szybem. Czarna do niedawna kryła wielką tajemnicę. Na przedwojennych mapach miała jeszcze drugie wejście, wysadzone w 1945 roku przez uciekających Niemców. Powstał w ten sposób bardzo zagadkowy zawał.
– Od trzech lat staramy się przezeń przedostać – mówi Elżbieta Szumska. – Jestem pewna, że pod zawaliskiem musi być coś bardzo wartościowego. Przecież Niemcy nie wysadzali sztolni dla fantazji. W dokumentach Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu znajduje się relacja o ciężarówkach, które w 1944 roku wjechały gdzieś w okolicę Złotego Jaru i znikły. Czyżby ich ładunek został zdeponowany w Czarnej? Autochtoni twierdzą też, że w naszych podziemiach został ukryty przed Rosjanami duży zapas wódki. To dopiero będzie nam tu wesoło, jak go odnajdziemy!
Najważniejsze jest jednak to, że przebicie się przez zawał umożliwi zwiedzanie kolejnych kilkuset metrów podziemi.
W kopalni złota w Złotym Stoku nie obowiązują żadne reguły. Dorośli jak dzieci skaczą na batucie ustawionym przy wejściu do Gertrudy, a dzieci ni-czym dorośli płuczą złoto pod okiem instruktora. Czasem nawet można wejść bez biletu – jeśli ma się ze sobą prezent. Bardzo konkretny – starą tablicę informacyjną bądź ostrzegawczą.
– W 2000 roku powstawało u nas Muzeum Uwag, Przestróg i Apeli, które cieszy się wielką popularnością – mówi Elżbieta Szumska. – Gromadzimy dorobek intelektualny trzech pokoleń BHP-owców, czyli tablice z wymyślanymi przez nich hasłami. Mamy już kilkaset takich „eksponatów”. Zbierane po starych zakładach pracy, podkradane z rozwalonych fabryk, wyżebrane u dyrektorów wielkich przedsiębiorstw przypominają o rzeczywistości z czasów PRL-u.
„Namawiając do palenia i picia obciążasz swoje sumienie”. „Czystość i porządek ułatwiają pracę i czynią ją bezpieczną”. „Żadna renta nie zastąpi zdolności do pracy”. „Przepisowy bezpiecznik jest stróżem instalacji”. „Pamiętaj, że urodziłeś się bez części zapasowych”. „Wejście do toalety wyłącznie za okazaniem książeczki zdrowia” – oto próbki radosnej twórczości BHP-owców. Ale muzeum nadal czeka na rarytasy. „Rolniku, nie myj jaj przed skupem” i „Gabinet badania wrażliwości na olśnienie” – tablice z takim hasłami są mrocznym przedmiotem pożądania szefowej kopalni.
– Zwykli turyści podchodzą do tego muzeum z entuzjazmem, zżymają się za to ludzie, którzy przed laty sami wymyślali takie napisy – mówi szefowa kopalni. – Ale kto powiedział, że każdy BHP-owiec musi mieć poczucie humoru?
Wystarczy, że Elżbieta Szumska ma go w nadmiarze. – Kiedyś ubrałam przewodniczkę w czarne okulary i dałam jej białą laseczkę. Miała udawać, że nie widzi – wspomina. – Turyści byli przerażeni, że ktoś taki schodzi z nimi do podziemi. A nasza Beatka, znikając w kopalni, krzyczała do mnie: pani dyrektor, idą za mną, idą na pewno? Potem dotykała głów zwiedzających, by sprawdzić, kto przy niej jest.
To się dopiero nazywa zwiedzanie z dreszczykiem!

Reklama
Reklama
Reklama