Reklama
Narty z "dziewicą"

Jungfrau to nazwa regionu i góry ( 4158 m n.p.m.), w języku niemieckim znaczy panna lub dziewica. Przed miejscowością zauważyłam zabawną tablicę informacyjną: “Last Sex-Shop before the Jungfrau”. Szwajcarzy oczywiście z tego sobie żartują. Leży w Alpach Berneńskich, na granicy kantonów: niemieckiego Berno i francuskiego Valais.

Reklama

Jungfrau Top Ski Region według statystyk Switzerland Tourism to od kilku sezonów nr 1 wśród Polaków wyjeżdżających na narty do Szwajcarii. Bo minęły czasy, kiedy po sporty zimowe lądowała w Zurichu wyłącznie wyższa klasa z Anglii. A region Jungfrau i okolice Grindelwald uchodzą za najpiękniejszy i najbardziej zjawiskowy rejon szwajcarskich Alp.

Na wyjazd do Szwajcarii specjalnie zakupiłam futrzaną czapę, pilotkę z jenota. Gdzie ta czapa ze mną nie była?! Na torze saneczkowym prawie ją zgubiłam, na nartach, na scoot’ie (połączenie roweru ze snowboardem), na tyrolce, na łyżwach, na rakietach śnieżnych... Wprawdzie Jungfrau to nie Sankt Moritz, ale oprócz formy i kondycji – lans na stoku musi być!

Moc 4-tysięczników i lodowca

Jungfrau Top Ski Region ma 200 km autostrad narciarskich. I największe nagromadzenie 4-tysięczników jakie widziałam. Pewnie dlatego podczas szusowania w Ski Area First ma się wrażenie, że góry wchodzą do wnętrza ciebie. Są tak blisko - na wyciągnięcie ręki. Wyglądają jak makieta. Kolejne ich nazwy: Wetterhorn, Mettenberg, Schreckhorn, Eiger (3970 m n.p.m.), Mnich (Monch 4099 m n.p.m) i Dziewica (Jungfrau) - to łańcuch monumentalnych szczytów górujących właśnie nad Grindelwaldem.

W regionie zachwyca jeszcze jeden cud - najdłuższy alpejski lodowiec Aletsch, ma około 25 km szerokości i miejscami nawet 2 km szerokości. Został wpisany przez UNESCO na Światową Listę Dziedzictwa Przyrodniczego. Z gondoli podziwiałam błękitny jęzor lodowca.

W odwiedzonym regionie główne miejscowości to uroczy i cichy Grindelwald i Interlaken z najelegantszymi hotelami, kasynem i Kursaal – centrum kongresowo-uzdrowiskowym. Ale jest też do zobaczenia: Murren i Wengen, z różnych powodów.

Grindelwald. Adrenalina i fun

Grindelwald to urokliwa wioska, zwana lodowcową. Łatwo dostać się stąd na dwa pobliskie lodowcowe jęzory. Już na stacji kolejowej zimowa sielanka: pociąg wjeżdża w same góry. Mała stacyjka znajduje się tuż pod szczytami. Ski Area First, która była naszym celem, ma ponad 60 km tras na zadbanych, słonecznych stokach, a dla snowboardzistów wielki superpipe ze ścianami o ponad sześciometrowej wysokości! Na stokach: „lampa” i carpe diem! Warto też w cenie skipassa spróbować jeszcze innego szaleństwa First Flyer, coś w rodzaju tyrolki. Jesteś wystrzeliwany jak z procy i lecisz w dół przez 800 metrów przypięty do liny, z prędkością 84 km na godzinę. Adrenalina i pęd - gwarantowane. Taki skok i lot „na Małysza” albo „Stocha”.

Trochę o cenach w obliczu wysokiego kursu i kredytu we frankach szwajcarskich… Skipass na 6 dni na cały region Jungfrau kosztuje 280 CHF (1100 zł). Można szukać tańszego wyjścia, a mianowicie noclegu z darmowym skipassem na 5 dni powszednich i w ten sposób zredukujemy koszty. W najtańszej wersji, jadąc w 6 osób do apartamentu, jedna osoba za nocleg z karnetem wyda ok. 1600 zł. Oczywiście taniej jest w końcówce sezonu.

W okolicach Grindelwald zaliczyłam jeszcze inną zimową atrakcję - „Eiger Run” - nocny zjazd na saneczkach oświetlonym kilkukilometrowym torem saneczkowym ze stacji Alpiglen do Brandegg. Amatorskie saneczkarstwo przeżywa teraz w Szwajcarii prawdziwy boom. Dałam radę przez 3 km. Ale jest tu też najdłuższy na świecie tor saneczkowy z Faulhorn (na wysokości 2680 m n.p.m.) 15 km, wytrawni saneczkarze pokonują go podobno w pół godziny!

Murren. My name is Bond

To co zachwyca wszystkich w miejscowości Murren - to położenie. Miasteczko na skalnym urwisku nad przepaścią! Widok jest oszałamiający, po drugiej stronie wielkiego kanionu, w Mannlichien zbudowano specjalne tarasy widokowe. Wręcz okupowane przez turystów i narciarzy z aparatami i telefonami, chcących z widoczkiem zrobić selfie.

A ci, którzy dotrą z Murren na Schilthorn znajdą się w prawdziwym kinie akcji! Atrakcją turystyczną jest położona na Schilthorn restauracja panoramiczna Piz Gloria, w której pobliżu kręcono Jamesa Bonda z Rogerem Moorem w roli głównej. W ciągu godziny restauracja wykonuje pełen obrót wokół własnej osi. Tym samym stwarza niesamowitą możliwość oglądania panoramy 360 stopni z ponad 200 szczytami górskimi Alp!

Jakby tego było mało z tarasu Piz Gloria widzę co? Najwyższy alpejski szczyt - Mont Blanc. Ale zjazd stamtąd wąwozem - czarną trasą aż do położonego 1000 m poniżej Allmendhube to zadanie nie dla mnie, „mission impossible”. Uwierzcie mi, to trasa dla „killerów” i dla Bonda! Ale od kiedy Piz Gloria zagrała w filmie "W służbie Jej Królewskiej Mości", jest sławna (jej design) niczym agent 007 (a także jego kobiety i wyścigówki).

Rakiety śnieżne leczą!

Przechodzę do sedna wypoczynku zimowego, oprócz rześkiego, alpejskiego powietrza. W Szwajcarii uwierzyłam, że góry leczą! I że jak nie wydasz na wypoczynek, to i tak oddasz daninę w aptece. Wyjechałam w Alpy Berneńskie z bólem kręgosłupa lędźwiowego i zapaleniem korzonków, obawiając się licznych aktywności, brałam udział we wszystkich i wróciłam cudem uzdrowiona. U sportowców jest tak, że organizm podczas wysiłku produkuje antyciała do walki z chorobą. Lady fitness nie jestem, ale najbardziej mi pomogło wejście w rakietach śnieżnych na 3500 m n.p.m. w okolicach Interlaken. Ale jak mówią alpiniści: nie sztuka na górę wejść, trzeba jeszcze zejść. Już w dół, po siedmiu potach – skakałam w głębokim śniegu w zielonych spodniach narciarskich - jak beztroski pasikonik.

Dla tych, którzy nie chcą jeździć na nartach wspaniałą alternatywą są właśnie szlaki pokonywane w rakietach śnieżnych, na First jest ich 40 km. Dzięki specjalnym butom chodzisz po wierzchu głębokiego śniegu i nie zapadasz się i nie toniesz do podbródka. Na pustych, bezludnych szlakach miałam kontakt wyłącznie z naturą: ośnieżone lasy, dzwoniąca w uszach cisza gór, mijałam odległe górskie chaty. To właśnie w rakietach, z wysokości, podziwiałam miejscowość Wengen, bez ruchu samochodowego, do której można dotrzeć jedynie koleją.

Interlaken. Dyskretny urok elegancji

Najlepszym punktem wypadowym jest Jungfraujoch – przełęcz Jungfrau osiągalna szynową kolejką zębatą, poprowadzoną tunelami wydrążonymi w skałach. Wjazd na 3454 m n.p.m. do najwyżej położonej stacji kolei szynowej w Europie. Można tu zwiedzić lodowy pałac z wystawą rzeźb w lodzie, zaliczyć widok z góry na dwa jeziora: Brienz i Thun, między którymi leży właśnie nasza miejscowość. Wycieczka na przełęcz Jungfraujoch to koszt prawie 100 CHF, ale dla wrażeń naprawdę warto wydać te pieniądze, bo po drodze pociąg zatrzymuje się na platformach widokowych.

Najbardziej typowe obrazki szwajcarskie, znane z folderów, można zobaczyć właśnie w okolicy Interlaken. Zachwycają głównie widoki alpejskich łąk i szczytów odbijających się w wodzie i wymuskane miasteczko. Interlaken to ulubiony kurort turystów, jest bajecznie położony na wąskim przesmyku lądu, jak sama nazwa wskazuje „inter lacus” - pomiędzy jeziorami, u stóp potężnego masywu górskiego. Jest legendarne, koili tu nerwy i szukali natchnienia Goethe, Byron i Medelssohn.

A trzygwiazdkowy Hotel Carlton-Europe, w którym mieszkałam, był taki, w jakim zawsze w Szwajcarii chciałam nocować! 100-letni, z urokiem patyny. Kuracyjny, z pałacykową wieżyczką. Dodam, że spałam w starej części: z arystokratycznymi łożami, skrzypiącą niemiłosiernie podłogą, z meblami z duchem przeszłości.

Ale zabawki na stoku zaproponowali nam całkiem nowoczesne. Na masywie Niederhorn - Beatenberg spróbowałam jazdy na snowscoot'cie– to połączenie BMX roweru i snowboardu, najważniejsze jest tu dobre balansowanie ciężarem ciała. Po bardzo energicznym hamowaniu, można podziwiać przepiękny widok na idylliczne jezioro Thun, w którym przeglądają się jak w lustrze trzy 4-tysięczniki: Eiger, Mnich i Jungfrau.

Funky Chocolate Club

W samym mieście można pochodzić po sklepach i to niekoniecznie w poszukiwaniu: zegarka, scyzoryka lub magnesu na lodówkę. Warto odwiedzić Funky Chocolate Club, gdzie można nacieszyć podniebienie smakiem najlepszej czekolady w świecie, dowiedzieć się o jej historii i produkcji, oczywiście degustując. Albo odwiedzić lokalne sklepy ze szwajcarskimi serami.

W Interlaken pod wieczór wybraliśmy się też na wyjątkowe lodowisko - Top of Europe ICE MAGIC, to w sumie półkilometrowej długości tor wokół klasycznego lodowiska, a wszystko pod romantycznym, otwartym niebem i szczytami gór w świetle księżyca. Klimat jak z baśni „Królowa śniegu” Andersena.

Po jeździe na łyżwach warto coś zjeść, myśmy wybrali restaurację tuż obok, stylizowaną na igloo. Po sportowych wyczynach zasłużyliśmy na wysoko kaloryczne szwajcarskie sery na gorąco: fondue (w tym regionie podawane z ziołami i z pieczarkami) , raclette czy rosti - odpowiednie do biesiadowania przy kominku i grzańcu. Dla ugaszenia pragnienia trzeba też spróbować najbardziej popularnego szwajcarskiego napoju Rivella, który jest słodki, orzeźwiający i równocześnie zdrowy. A produkowany jest z… serwatki.

Sielska Serolandia

Na koniec jeszcze moje szwajcarskie przemyślenia. Ponad 700 lat temu garstka ludzi z lasu pod wodzą Wilhelma Tella wywalczyła sobie niezależność i otworzyła drogę do utworzenia Konfederacji Szwajcarskiej. Do dziś kraj ten przekształcił się w najbogatszy i najlepiej zorganizowany skrawek świata. Do tego Szwajcarzy mają jeszcze Alpy - dar od natury na wielką skalę. Chciałabym żyć tak bezstresowo, godnie, neutralnie i spokojnie jak Szwajcarzy. Gdzie wszystko jest poukładane, obliczalne i przewidywalne. I działa jak w przysłowiowym zegarku. Niezawodny transport publiczny (i wspomniane zegarki), godne zaufania banki; żywność zdrowa - od krów z alpejskich pastwisk, a w przedziale kolejowym uśmiechający się do siebie pasażerowie i konduktorzy. Dostatek, zachwycająca prostota i elegancja. I jeszcze ten sielski spokój Serolandii. In love with Switzerland! #inlovewithswitzerland

Olga Dębicka
stały współpracownik National Geographic Polska


Olga Dębicka
Reklama

- dziennikarka, reportażystka, autorka książek, z National Geographic współpracuje od początku polskiej edycji. Hedonistka i narciarka z Gdyni. Prywatnie mama 12-letniego Kosmy - snowboardzisty.

Reklama
Reklama
Reklama