Felieton (?)
Dzikusy. Barbarzyńcy. Kogo określamy tymi słowami? Niekoniecznie Indian czy Papuasów. Czasami mówimy tak o ludziach bardzo cywilizowanych.
W metropoliach takich jak Hongkong, Tokio czy Kuala Lumpur, w nowoczesnym centrum miasta, pośród wieżowców sięgających nieba, można bez większego trudu trafić do restauracji, w której serwowany jest małpi mózg. Lokal jest elegancki, klimatyzowany, ma białe obrusy, srebrną zastawę, a kelnerzy spacerują w liberiach. Natomiast małpa siedzi pod stołem w specjalnej klatce i jest żywa. Górna część jej głowy wystaje przez okrągły otwór w blacie stołu (obrus wycięto odpowiednio i obrębiono). Dosłownie przed chwilą kucharz zrobił małpie trepanację, bo chodzi o to, by móżdżek był świeży. Goście w wieczorowych strojach albo panowie w garniturach z najdroższych sklepów wyjadają zawartość czaszki.
Dzikusy i barbarzyńcy!
No, nie wiem, nie wiem – z tymi „dzikusami” i „barbarzyńcami” robimy interesy. To są ludzie, którzy ukończyli harvardy. Prezesi wielkich azjatyckich korporacji i banków. Światowej sławy nau-kowcy, chirurdzy, kardiolodzy, pisarze... Ludzie zdecydowanie cywilizowani – tyle że wychowali się na drugim końcu globusa.
My także jesteśmy dla nich dzikusami, kiedy zajadamy się francuskim pasztetem z torturowanych gęsi lub sfermentowaną kapustą.
***
W Surinamie (dawna kolonia holenderska w Ameryce Południowej) nie mogłem się otrząsnąć z szoku, kiedy podano mi kurczaka duszonego w sosie... rybnym. W pierwszej chwili chciałem uciekać z restauracji. Po namyśle stwierdziłem jednak, że przecież są ryby morskie o doskonałym mięsie, z których robi się steki, a gdy zapytamy kogoś, jak taka ryba smakuje, najczęściej słyszymy, że trochę jak kurczak. Zjadłem więc mojego kurczaka w sosie rybnym, zapłaciłem, wyszedłem i... obiecałem sobie, że nigdy więcej.
***
Na przyjęciu dyplomatycznym w Warszawie widziałem gościa – ewidentnie dyplomatę i ewidentnie Azjatę, w ewidentnie gustownym i kosztownym smokingu – który niósł przed sobą mały deserowy talerzyk, na którym sąsiadowały, zlewając się sosami: udko kurczaka w sosie cajun (słodko-pikantny sos z Luizjany) i kawałek tortu orzechowego w polewie kawowej. Hmm... Tort i kurczak – może temu panu chodziło o to, że jedno i drugie pieczone? Chyba niepotrzebnie wybrzydzam – przecież na Wschodzie jada się potrawy słodko-kwaśne, w USA podają kurczaka w orzeszkach ziemnych, a tort szpinakowy nie dziwi nikogo w Europie. Dlaczego więc tort orzechowy i kurczacze udko miałyby szokować? W końcu mięso bywa słodkie z natury. W dodatku na południu podaje się je ze słodkimi ziemniakami, a na północy z konfiturą żurawinową i wówczas nasz żołądek nie protestuje.
A potem zobaczyłem dwóch polskich dyplomatów w gustownych garniturach itd., którzy nieśli przed sobą talerzyki pełne sushi i próbowali to jeść widelcem. No bo jak niby, zapytacie? Ano właśnie! W Japonii na kogoś jedzącego sushi widelcem patrzy się jak na barbarzyńcę. Na kogoś, kto to samo sushi zajada pałeczkami, patrzy się już tylko jak na słabo zorientowanego dzikusa. Osoba obeznana z zasadami dobrego smaku oraz ze stosownymi manierami jada bowiem sushi wyłącznie palcami.
Podobnie jest w Indiach – tam bardzo wiele potraw należy jeść palcami – a tylko dzikusy i barbarzyńcy wkładają do buzi metalowe przyrządy, np. widelec. (To tak, jakby ktoś na przyjęciu u królowej brytyjskiej oblizał nóż. Fuj!).
***
Jedzenie palcami jest w Indochinach uzasadniane względami higienicznymi! Otóż metal w ustach ogólnie szkodzi, a do tego może porysować zęby. Ponadto nabierając potrawę widelcem, nie jesteśmy w stanie ocenić jej temperatury i czasami dochodzi do poparzeń języka. Albo do wyjątkowo niekulturalnych zachowań polegających na wypluwaniu zbyt gorących kęsów.
Uzbrojony w tę wiedzę gościłem kiedyś na przyjęciu dyplomatycznym w rezydencji ambasadora Sri Lanki (Cejlon). No i popełniłem faux pas – zachowałem się wprawdzie lepiej niż kilku „barbarzyńców” dookoła mnie, ale mimo wszystko – jak słabo zorientowany dzikus – jadłem palcami, czyli dobrze, lecz, o zgrozo!, były to palce... lewej ręki. No cóż, jestem mańkutem i tak mi było po prostu wygodniej. Sęk w tym, że w kulturze Cejlonu, a także w hinduskiej, arabskiej i kilku innych, lewa ręka nie służy do jedzenia, ponieważ służy do... celów higienicznych. A zatem jedzenie lewą ręką jest po prostu obrzydliwe i już. (To tak, jakby na przyjęciu u królowej brytyjskiej ktoś próbował jeść widelcem, którym wcześniej podrapał się w głowę. Fuj!).