Reklama

– Władysław III Jagiellończyk nie poległ na polach pod Warną podczas szturmu na obóz sułtana tureckiego 14 listopada 1444 r. Przeszedł jako pątnik pół Europy i dotarł na Maderę – opowiada przewodniczka Celina Sousa. – Odkryta przez Joao Gonçalvesa Zarco w 1419 r. wyspa była właśnie zasiedlana i król Polski i Węgier dostał na niej kawałek ziemi nad oceanem, w Madalena do Mar. Żył pod przybranym imieniem jako Henryk Niemiec z żoną Annis, dopóki plotka, że uszedł tureckiej rzezi, nie dotarła nad Wisłę. Aby wykluczyć samozwańca, w drogę wyruszyło dwóch mnichów. W międzyczasie w Madalena do Mar lawina błotna pochłonęła Władysława – kończy opowieść Celina.

Reklama

Charakterystycznego ciała, mającego po sześć palców u stóp, nigdy nie odnaleziono. Jedno jest jednak pewne, jeśli dotarł na wyspę, to tutejsze wino pić musiał. Już pierwsi koloniści uprawiali tu winorośl, wykorzystując żyzną, powulkaniczną glebę. Madera wyłoniła się bowiem z wodnej kipieli na skutek podwodnych erupcji wulkanu 17 mln lat temu. Dziś przypomina o niej kilka stożków, m.in. Sao Martinho, Pico da Cruz i Pico dos Barcelos w dolinach na zachód od Funchal, stolicy wyspy. To właśnie w niej znajduje się The Old Blandy Wine Lodge. Zwiedzam XVII-wieczne wnętrza dawnego klasztoru, gdzie w bielonych wapnem pomieszczeniach o niskich stropach stoją rzędami gigantyczne beczki wyśmienitego wina, niekiedy już bardzo starego, bo nawet z 1920 r. – Pierwszym producentem tego trunku był John Blandy, który przypłynął na Maderę w 1807 r. jako 23-latek, wysłany z brytyjskim garnizonem dla wsparcia Portugalczyków obawiających się inwazji Napoleona – informuje przewodniczka. – Notabene Mały Korsykanin wylądował w końcu na wyspie, ale już w charakterze więźnia w drodze na Wyspę św. Heleny i otrzymał w prezencie baryłkę tutejszego wina. Wracając jednak do Blandy’ego – obrotny młodzian szybko nawiązał kontakt z lokalnymi producentami, ustanawiając markę Blandy, a potem osiedlił się tu na stałe, dając początek rodzinnej tradycji winiarskiej, która trwa do dziś – dodaje. Próbuję trunku. Pięcioletni Sercial, czyli madera w wersji dry jest zdumiewająco słodka i mocna. Po chwili, w ramach degustacji, dostaję pół kieliszeczka Malmsey. To już dla mnie ulepek, choć nadal przepyszny. Jest jeszcze Verdelho, czyli madera półwytrawna i Bual – półsłodka, której też mam okazję spróbować. Tej słodyczy zaznam jeszcze na Maderze sporo. Zjadam pierwszą kolację w stylowej restauracji Forte de Sao Tiago, urządzonej za jaskrawożółtymi murami fortu w Funchal, wzniesionego w XVII w. w celu obrony miasta przed piratami. Jako danie główne wjeżdża na stół tutejszy przebój kulinarny – peixe Espada w sosie z marakui, przyozdobiona smażonym bananem. Atakuję tę głębinową rybę widelcem – po prostu pycha, choć sos i owoc są słodkie. Banan nawet bardzo. Jest zresztą mocno zakrzywiony i mniejszy od dostępnych w naszych sklepach. Z powodu wymiarów, niespełniających norm UE (!), te owoce mogą być sprzedawane tylko w Portugalii.

Po posiłku zakończonym deserem – mus z marakui to poezja – marzy mi się nocna kąpiel w Atlantyku, bo słupek rtęci sięga 22°C. Przy moim hotelu The Cliff Bay można zejść z pomostu po betonowych schodkach wprost do wody – jednak tylko w dzień, pod czujnym okiem ratownika. Fale bowiem rozbijają się na klifie z takim impetem, że niewprawny pływak ryzykuje życie.


Okazuje się, że na Maderze są plaże – ale kamieniste i szare. Jedyna, wysypana piaskiem z Sahary, znajduje się w kurorcie Calheta. Rekompensatą za te niedoskonałości są wysokie fale w Jardim do Mar, uważanym za jedno z najlepszych na świecie miejsc do surfowania, choć amatorzy sportów wodnych nie będa rozczarowani również warunkami w Calhecie czy Paul do Mar. Te miejscowości znajdują się w południowo-zachodniej części wyspy, najpiękniejszej, bo pełnej nieokiełznanej, rosnącej dziko i bujnie, zróżnicowanej roślinności. Pokrywa ona piętrzące się widowiskowo góry, przez które wykutymi w skale tunelami biegnie droga tak kręta, że wesołomiasteczkowy rollercoaster to przy niej betka.

Następnego dnia jadę na spotkanie z maderską przyrodą na wzgórze Monte (czyli górę), które oglądam zza szybek nowoczesnej kolejki linowej. Unoszę się nad pnącymi się z roku na rok coraz wyżej, lśniącymi słonecznymi barwami domkami jednorodzinnymi w Funchal, które giną w powodzi miniogródków. Jeden ładniejszy jest od drugiego, bo Maderczycy lubią na tym polu rywalizować. Wreszcie jestem u wrót Monte Palace Tropical Garden. Zaopatrzona w mapę ogrodu zagłębiam się w zielony gąszcz przecięty siateczką spływających w dół żwirowych ścieżek. Otaczają mnie rośliny z całego świata, żyjące tu w zgodnej koegzystencji. Pień niebotycznie wysokiego kanaryjskiego drzewa laurowego jest ostry niczym tarka. Sąsiaduje z nim przysadziste drzewo chlebowe, a krok dalej swoje pióropusze rozkładają araucaria i „palma elegantka” (Elegant Palm) oraz błękitna, zwana też palmą z Gwadelupy. Kołyszą się łany pomarańczowych strelicji, narodowego kwiatu Madery, a obok kwitnące we wszystkich kolorach aloesy, żółte hibiskusy, delikatne kwiatki przypominające „złote trąbki” (Golden Trumpet, Allamanda), palmy, a także... koper. Nazwa Funchal pochodzi właśnie od niego.

Przebiegam przez czerwony, japoński mostek przerzucony nad strumieniem. Pod drodze podziwiam zabytkowe, XVI–XX-wieczne panele z błękitnymi płytkami azulejos, przedstawiające sceny z portugalskiej historii. Nad sztucznym zbiornikiem w środku ogrodu znajduję najwyższą według Księgi Rekordów Guinessa wazę świata: zdobiona motywami egipskimi liczy 5,345 m wysokości i waży 555 kg!

Mnie jednak znacznie bardziej zajmuje manuelińskie, kamienne okno wkomponowane w parkową zieleń. Późnogotycki styl z czasów króla Manuela I (1495–1521) charakteryzuje się bogatą ornamentyką, której marynistyczne motywy inspirowane były epoką odkryć geograficznych. Ten portugalski władca, wspierający rozwój handlu i zamorskie wojaże, podniósł Funchal do godności miasta, za co to odwdzięczyło mu się, stawiając domy w „królewskim” stylu. W jednym z nich, dzisiaj już nieistniejącym, miał się zatrzymać Krzysztof Kolumb. Były to czasy, kiedy nikomu jeszcze nieznany żeglarz kupował na wyspie cukier w imieniu genueńskich handlarzy. Obok wina Madera słynęła już bowiem wówczas z produkcji trzciny cukrowej.


Pokrzepiona szklaneczką ponchy, tutejszego napoju wyskokowego na bazie rumu z trzciny cukrowej, miodu i soku cytrynowego, wsiadam odważnie do toboganu. To adrenalinowa rozrywka dla turystów zwiedzających Monte polegająca na zjeździe z góry w wiklinowym koszu na płozach (cena za dziesięciominutową przejażdżkę od osoby 72 zł, od pary 90 zł). Steruje nim od tyłu, ubrana w specjalne buty na gumowych podeszwach, para powoźników. Krzyk więźnie mi w gardle już po pierwszym zakręcie, bo trasa prowadzi przez wyślizgane, wąskie i strome chyba jak zbocze K2 uliczki. Mam wrażenie, że mój pojazd, który niepokojąco obraca się bokiem do kierunku jazdy, zaraz roztrzaska się o kamienny mur okalający drogę...

Dzień później jadę do lasów laurissiva, które przetrwały ostatnie zlodowacenie wyłącznie na obszarze Wysp Afryki Zachodniej: na Maderze, Azorach, Wyspach Kanaryjskich i Wyspach Zielonego Przylądka. Wypatrzył je z burty okrętu Zarco, a jego rodacy nadali wyspie adekwatną nazwę – Madera, czyli drewno. Dziś laurissiva pokrywają głównie północną część wyspy, rozciągając się na zboczach gór od wysokości 30 do 1 300 m n.p.m. Ich nazwa pochodzi od najczęściej spotykanych w nich drzew laurowych. Od 1999 r. wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Woda gromadzona przez te lasy oraz deszczówka są naturalnym magazynem słodkiej wody na wyspie. Aby ją pozyskiwać, mieszkańcy skonstruowali specjalny system irygacyjny. Jest to gęsta sieć kanałów, zwanych levadas, którymi woda spływa ku południowej, bardziej suchej ale też gęściej zamieszkanej części wyspy. Spacer wzdłuż lewad to jedna z głównych atrakcji turystycznych Madery. Szlaki mają ok. 1 400 km, więc podczas wędrówki często nie spotyka się żywego ducha. Czasami z gęstego lasu wychodzi się nagle na porośnięte trawą zbocze, które kończy się urwiskiem, zaś w dole kłębiącym się, morskim żywiołem.

Roślinność jest na Maderze niemal wszędzie, oprócz płaskowyżu, który momentami przypomina krajobraz księżycowy ze względu na powulkaniczne skały. Powietrze rozcinają ogromne skrzydła elektrowni wiatrowych. Mijam je w drodze pod jeden ze znajdujących się tutaj szczytów, Pico do Areeiro (1 818 m n.p.m.). Po drodze gubię słońce, ale mam nadzieję, że wkrótce je zobaczę, bo jak mówią Maderczycy, u nich zawsze ono świeci, a jeśli nie ma go tam, gdzie jesteśmy, to na pewno przygrzewa w innym punkcie wyspy. Opuszczam ciepłe wnętrze samochodu i niespodziewanie dopada mnie... mróz! – A nie mówiłam? – sugeruje z wyrzutem przewodniczka, ale jak miałam jej uwierzyć, skoro zaledwie dwie godziny wcześniej, w Funchal, były warunki do plażowania? Przed „zaatakowaniem” góry nakładam na siebie co się da, ale i tak szczękam zębami. Tymczasem wierzchołek okazuje się tuż-tuż, dosłownie dwie minuty od schroniska, pod którym zaparkowałam. Wiedzie do niego droga wyłożona bazaltowymi kamieniami, wokół rośnie kosodrzewina. Gdy opada mgła, widzę kilometry tras wprost idealnych do trekkingu, w oddali jak fatamorgana lśni morze.

Ostatniego dnia odbywam krótki spacer uliczkami Funchal. Dowiaduję się, że w 1934 r. wmurowano tu tablicę upamiętniającą pobyt na wyspie Józefa Piłsudskiego. Nasz marszałek bawił w posiadłości Quinta Bettencourt od 21 grudnia 1930 r. do 23 marca 1931 r. Ląduję na targu owocowo-warzywnym w centrum stolicy. Przy wejściu do hali spotykam handlarki w regionalnych strojach: białe koszule opina wiązany mocno w talii gorset na ramiączkach, spod którego wypływa szeroka, pasiasta spódnica. Najoryginalniejsze jest nakrycie głowy – czapeczki z długą, kilkunastocentymetrową „antenką”. Wchodzę do środka, mijając grupę mężczyzn grających w karty. Wnętrze niczym się nie różni od naszych warszawskich bazarków, ale tylko na pierwszy rzut oka. Wśród dobrze znanych mi, ale znacznie dorodniejszych i intensywniejszych w kolorystyce marchwi, sałat, cebul dostrzegam nieznane, dziwne kształty. Jeden z nich przypomina łudząco zzieleniały pocisk z licznymi wgnieceniami. – Anona – czytam napis na tabliczce i zaraz dostaję do spróbowania kawałek białego miąższu, który strukturą i smakiem przypomina gruszkę, ale jest zdecydowanie lepszy. Obok dostrzegam dorodne mango. Zjadam cząstkę, która niebiańską słodyczą rozlewa mi się w ustach. Widząc moje ożywienie, rzutcy sprzedawcy rozkrawają naprędce małe, zielone kulki. – Maracuja – informują. I zaraz pada pytanie po angielsku: W jakim smaku chcesz? Pomarańczy? Cytryny? Banana? To jest właśnie magia Madery, która w pełni zasługuje na miano atlantyckiego raju. Może zresztą kiedyś nim była, skoro Platon lokował Atlantydę właśnie w jej okolicach?


No to w drogę – Madera

  • Powierzchnia wyspy Madery wynosi 741 km2, długość 57 km, a szerokość 22 km. Liczy 230 tys. mieszkańców.
  • Region Autonomiczny Madery jest niezależnym politycznie i administracyjnie terytorium portugalskim. Stolica – Funchal.
  • Waluta – euro.
  • Klimat łagodny określany mianem wiecznej wiosny. Średnia temperatura w styczniu wynosi ok. 16°C, w lipcu ok. 22°C. Wyspę można odwiedzać cały rok.

Najtańszy lot na Maderę jest z Niemiec. Tamtejsze tanie linie TUIfly, Air Berlin, Germania Express latają z kilkunastu portów (w tym z Berlina, Lipska, Drezna). Gdy zarezerwujemy rejs na kilka miesięcy przed sezonem, możemy liczyć nawet na bilet w cenie 70 zł w jedną stronę, do której musimy dodać ok. 100 zł dopłaty paliwowej (www.tuitam.pl).

  • Z Frankfurtu można też dotrzeć liniami Condor za 1 740 zł (www.aviareps.pl).
  • Natomiast z Warszawy bezpośrednio na Maderę (5,5 godz.) przewożą Eurocypria Airlines. Cena biletu wynosi ok. 820 zł, do której dodajemy 135 zł opłaty paliwowej (www.tuitam.pl).
  • Dominują hotele**** i *****.
  • Schroniska młodzieżowe: znajdują się m.in. w Funchal, Calheta, Porto Moniz i na wyspie Porto Santo. Ceny w pokojach wieloosobowych: 40 zł w Funchal poza sezonem, 60 zł w sezonie, zaś w innych schroniskach ceny wynoszą 18–22 zł poza sezonem, 18–29 zł w sezonie (www.pousadasjuventude.pt)
  • Pensjonaty: Villa Teresinha, cena pokoju 2-os. ze śniadaniem 90–190 zł (w zależności od widoku z okna) (www.pensaoresvilateresinha).
  • Święto Kwiatów w Funchal – po Wielkanocy. Jego ukoronowaniem jest Wielki Pochód Kwiatów na ulicach miasta.
  • Festiwal Atlantyku – w czerwcu. Składa się on z trzech części: Festiwalu Muzyki Madery, Międzynarodowego Konkursu Pirotechniki i spektakli ulicznych.
  • Festiwal Kolumba w mieście Vila Baleira na wyspie Porto Santo – we wrześniu. Tu po pobycie na Maderze osiadł na jakiś czas Kolumb z rodziną.
Reklama
  • AICEP – Biuro Radcy Handlowego Ambasady Portugalii ul. Francuska 37 03–905 Warszawa tel. 022 617 64 60, aicep.warsaw@portugalglobal.pt
  • Dyrekcja ds. Turystyki Regionu Madery Av. Arriaga 18, 9004 – 519 Funchal, tel. (00351) 291 211 900 (www.madeiraislands.travel)
Reklama
Reklama
Reklama