Reklama

Francuzka Chantal Mauduit we wspinaczce bez wątpienia osiągnęła bardzo wiele i to w krótkim czasie. Zaczęła z wysokiego „C”, bo jej pierwszym ośmiotysięcznikiem był budzący grozę szczyt K2 nazywany „zabójcą wspinaczy”. Zdobyła go w 1992 r., mając zaledwie 28 lat. W ciągu następnych pięciu lat weszła na Sziszapangmę, Czo Oju, Lhotse (jako pierwsza kobieta), Manaslu i Gaszerbrum II. Nie używała przy tym tlenu, co w światku himalaistów jest dużym wyczynem i nobilitacją. Przede wszystkim wniosła jednak w najwyższe góry coś, czego do tej pory tam nie było lub o czym głośno nie mówiono. Seks i dobrą zabawę.

Reklama

Gdzie ona jest

Chantal […] zwyczajnie kochała góry. Chciała się tylko wspinać, a wszyscy ci kolesie obrzucający ją błotem tak naprawdę mieli na nią ochotę – cytuje słynnego przewodnika i himalaistę Dana Mazura autorka kapitalnej książki Okrutny szczyt. Kobiety na K2 Jennifer Jordan.
Owszem, wykorzystywała swe ciało do wpływania na mężczyzn, ale czemu miałaby tego nie robić? – pytał retorycznie Mazur.

15 maja 1998 r. włoski wspinacz Franco Brunello stawiał sobie zgoła inne pytanie dotyczące Mauduit. – Gdzie ona jest? – zastanawiał się coraz bardziej zdenerwowany. 7 maja, czyli ponad tydzień wcześniej, widział Francuzkę i jej przewodnika Ang Tsheringa po raz ostatni. Oboje dotarli wtedy do obozu II położonego na wysokości 6600 m n.p.m. na zboczu Dhaulagiri. Włoch zamienił z nią kilka słów, po czym Francuzka i Szerpa zniknęli w swoim namiocie. Potem rozpętała się burza, Włosi następnego dnia zeszli do bazy, tak samo jak ekipy hiszpańska, słoweńska, nowozelandzka i wspinacze z grupy amerykańsko-fińskiej. Nikt nie zwrócił uwagi ani na namiot Mauduit, ani nie zajrzał do niego, ani nie zaprzątał sobie głowy, co ona porabia. Zawsze podkreślała, że jest niezależna, więc pewnie teraz też robiła coś po swojemu, nikogo o tym nie informując.

Jednak gdy 14 maja burza ucichła, Włosi wrócili do obozu II. Znaleźli namiot Mauduit solidnie przysypany śniegiem. Brunello odsunął minimalnie zamek i zajrzał do środka, lecz niczego nie zauważył. Amerykańscy wspinacze z Edem Viestursem (z którym Mauduit przelotnie była związana kilka lat wcześniej) sprawdzili, czy może Francuzka nie poszła wyżej i nie założyła obozu III. Nie było jednak po niej śladu.

W tej sytuacji 15 maja postanowili odsłonić jej namiot. Franco Brunello kopał, aż mógł otworzyć wejście. Chantal Mauduit leżała w śpiworze. Martwa.

Błąd w sztuce?

Mauduit miała spokojny wyraz twarzy, ale jej szczęka wyglądała według Brunello na złamaną przez kawał lodu uderzającego z zewnątrz namiotu. Brunello pomyślał, że zginęła trafiona w głowę przez lodowy odłam i musiała umrzeć natychmiast – opisuje ten moment słynna Elizabeth Hawley, która od kilkudziesięciu lat prowadzi kronikę Himalajów. Brunello nie znalazł jednak śladów na ciele Szerpy, dlatego pomyślał, że Tshering się udusił. W rzeczywistości oboje mogli się udusić. Jednakże rodzina Mauduit we Francji, gdzie przetransportowano jej ciało, doniosła, że miała złamane kręgi szyjne, prawdopodobnie pod wpływem ciężaru śniegu – pisze Hawley. Zdaniem rodziny Chantal Mauduit zginęła przez małą lawinę lub uderzenie oberwanego lodu, które trafiły w jej namiot. Tę ostatnią wersję Hawley wpisała do prowadzonej przez siebie bazy danych.

Jednak okoliczności śmierci wywołały zupełnie inną lawinę – oskarżeń o nieodpowiedzialność pod adresem Mauduit. Krytycy wskazywali, że Brunello, gdy 14 maja odnalazł obóz II, nie zauważył żadnych śladów lawiny, a namiot Mauduit był przygnieciony śniegiem pochodzącym z opadów, i to tylko z jednej strony.

Dalej – Ang Tshering nie miał widocznych urazów i według Brunello raczej się udusił. A jeśli on się udusił, to może i Francuzka także, a uraz kręgów powstał pod ciężarem opadającego śniegu? Może po uruchomieniu maszynki do gotowania nie dopilnowali ognia i zatruli się gazem? Albo płomień pochłonął resztki rozrzedzonego tlenu w szczelnie zamkniętym namiocie i oboje wspinacze się udusili? Jednym słowem – zginęli przez własną nieuwagę, bo Chantal Mauduit wcale nie była taką wybitną himalaistką. Po prostu wykorzystywała innych i miała szczęście, aż się jej w końcu noga powinęła.

Na pytania o przyczyny śmierci Francuzki ciężko było znaleźć odpowiedzi w 1998 r. i do dziś nic się nie zmieniło. Jednak to, że się wtedy w ogóle one pojawiły, samo w sobie było niecodzienne. O zmarłych mówi się przecież raczej dobrze lub wcale, w ryzykownym sporcie wspinaczkowym śmierć to częste wydarzenie i wspinacze wiedzą, jak ją uszanować. Tym razem pojawiła się fala – jak się to dziś mówi – hejtu.

Czy był on uzasadniony? W namiocie na zboczu Dhaulagiri zginął przecież też Ang Tshering, przewodnik z 30-letnim doświadczeniem. Czy on także zapomniał o pilnowaniu płomienia i wentylacji namiotu? Można tylko spekulować, ale przy takim doświadczeniu błąd, chociaż możliwy, wydaje się mało prawdopodobny.

Natomiast kwestia, czy Chantal Mauduit była ideałem himalaisty, już taka oczywista nie jest. Nie da się zaprzeczyć, że weszła na pięć ośmiotysięczników bez tlenu. Zaczęła przy tym od ultratrudnego K2, zostając czwartą w historii kobietą, która tego w ogóle dokonała.

Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że Chantal Mauduit była himalaistką, z którą w fascynujący sposób można było spędzić czas w bazie, ale razem się wspinać – już niekoniecznie.

Paralotnią z Huascaránu

Mauduit urodziła się u podnóża Alp, więc ze sportami zimowymi była za pan brat od małego. Z nart szybko przeskoczyła do wspinaczki lodowej – była jedną z pierwszych, o ile nie pierwszą kobietą wspinającą się lepiej od wielu mężczyzn. Równocześnie będąc po uszy naładowana seksapilem, owijała sobie męskie towarzystwo wokół palca.

Francuski Narodowy Związek Alpinizmu włączył ją do kadry, stąd już było blisko do gór najwyższych, a Chantal Mauduit w ten świat dosłownie wleciała. W Andach po wejściu na Huascarán, najwyższą górę Peru (6768 m), zleciała z niej na paralotni, bo i ten sport zdarzyło się jej uprawiać. Jak relacjonuje Jennifer Jordan – Francuzka wylądowała obok grupy wspinaczy, robiąc na nich takie wrażenie, że jeden z nich zaproponował jej udział w wyprawie na Mount Everest. Pojechała w 1991 r. i chociaż na szczyt nie weszła, postanowiła od tej pory zdobywać ośmiotysięczniki – bez tlenu, bo dobrze znosiła przebywanie na dużych wysokościach. I taki scenariusz miał się powtarzać: do osobistego sukcesu dzięki wrażeniu robionemu na mężczyznach. Tego samego roku pojechała znów, wywołując w bazie bijatyki między mężczyznami rywalizującymi o jej względy. Ona wybrała jednak Amerykanina Thora Kiesera – po prostu pakując mu się do namiotu z butelką alkoholu w ręku. Kieser w książce Jordan przyznaje, że miała niezaspokojony temperament.

Ale rok później, gdy pojechała na wyprawę na K2, Kieser był już dla niej historią – teraz jej wybrankiem został znany wspinacz Ed Viesturs, który z inną sławą Scottem Fischerem oraz... nadal zakochanym w niej Thorem Kieserem szturmował groźny szczyt. Przeniosła się zwyczajnie do obozu Eda, kiedy jej grupa szwajcarskich wspinaczy zrezygnowała z ataku.

Mauduit nie brała udziału w przygotowaniach drogi, poręczowaniu. 28 lipca po prostu wyszła za grupą atakującą i podłączyła się do nich. Kieser przetorował większość drogi w kopnym śniegu i niewiele przed szczytem odpuścił. Przetartym szlakiem Mauduit doszła na wierzchołek K2 razem z Rosjaninem Aleksiejem Nikiforowem. Ale schodząc, była już w fatalnej kondycji, zmarznięta i niemal ślepa, bo jej oczy zostały porażone przez promienie słońca odbijające się od śniegu. Rosjanin sprowadził ją do obozu IV i zostawił, stamtąd samotnie pociągnął ją ledwo żywy Kieser. Na ratunek wyszli Viesturs i Fischer, a później także Dan Mazur z jeszcze jednym wspinaczem i tak udało się pięciu mężczyznom uratować życie Mauduit.

Jej wejście okrzyknięto sukcesem, ale już wtedy pojawiły się głosy krytyki – że żaden facet nie otrzymałby takiej pomocy. Mężczyźnie nie pozwolono by też obijać się przy poręczowaniu i prowadzeniu drogi. Jennifer Jordan zauważa także, że Francuzka w relacjach bagatelizowała otrzymaną pomoc i w ogóle pominęła w podziękowaniach Thora Kiesera.

Worek ziemniaków

Chantal Mauduit zawsze powtarzała, że wspina się w stylu „alpejskim” – czyli z minimalną ilością sprzętu, potrzebną jedynie do szybkiego wejścia i zejścia na szczyt. Nie używała tlenu, więc nie potrzebowała butli. Ale równocześnie nosiła minimalistyczny plecak i unikała jak ognia wynoszenia zapasów do wyższych obozów.

W 1994 r. wybrała się po raz kolejny na Mount Everest razem z komercyjną wyprawą (uczestnicy płacą za udział, wykupując usługi przewodników). Gdy poproszono ją o wyniesienie osobistego sprzętu, odpowiedziała, że skoro jest klientką, to ładunek ma wynieść ktoś za nią. Tak, Chantal, jesteś klientką, ale nawet klienci muszą nieść własny zapas wody i osobiste rzeczy, nieprawdaż? Chyba nie chcesz, żeby podczas twojego wejścia ktoś niósł twoją szczoteczkę do zębów, mylę się? – miał odpowiedzieć zirytowany przewodnik. Wyprawa musiała skapitulować wobec złej pogody, ale stosunek Mauduit do dyscypliny wspinaczkowej pozostał stałym zarzutem wobec sławnej Francuzki.

W 1993 r. Mauduit zdobyła Czo Oju i Sziszapangmę – ale „na lewo”, bo nie miała odpowiednich zezwoleń. Po prostu po nieudanej próbie wejścia na Mount Everest przeniosła się pod kolejne szczyty i weszła na nie, mając gdzieś lokalne przepisy. Zostały na nią nałożone kary finansowe, które tylko sprowokowały ją do ostrzejszych publicznych wypowiedzi o nepalskiej i tybetańskiej biurokracji.

Tak samo, jak za nic miała lokalne przepisy, tak samo lekceważyła kulturę tubylców. W muzułmańskim Pakistanie, gdzie kobiety wychodzą z domu owinięte w burki, chodziła w obcisłych legginsach, ściągając na siebie oburzenie krajowców. Wzbudzała też swoim swobodnym zachowaniem wobec kolegów wspinaczy niezdrowe pożądanie u Pakistańczyków. Ci ostatni posuwali się nawet do prób gwałtu, ale Mauduit zawsze udawało się uniknąć molestujących ją agresorów. Nie zmieniła jednak ani sposobu ubierania, ani zachowania. Wciąż uważała, że to właśnie otoczenie ma się do niej dostosować, nie ona do otoczenia. Obozy bazowe poszczególnych wypraw traktowała zresztą jak kluby, w których wieczorami i nocami można urządzać znakomite zabawy, z tańcami, pijaństwem i wszelkimi uciechami. W oczach pakistańskich oficerów łącznikowych była, delikatnie mówiąc, „kobietą lekkich obyczajów”.

W 1995 r. znów ruszyła na Mount Everest, jak zwykle bez użycia tlenu, z Robem Hallem – tym samym, który rok później zginie na Evereście w tragicznej wyprawie opisanej przez Jona Krakauera w książce Wszystko za Everest. Hall musiał zawrócić Chantal Mauduit, ratować ją tlenem, aż wreszcie znosić za nogi i pod pachy z innymi wspinaczami, którzy ruszyli na pomoc (znów pojawił się Ed Viesturs). Ale w obozie IV Francuzka błyskawicznie doszła do siebie i sama wróciła do bazy. Hall skomentował potem tę akcję słowami o „niesieniu worka ziemniaków” i był wyraźnie zły na Mauduit.

Z wizytą u dalajlamy

Ta historia i reakcja Halla pozwalają sądzić, że wspinacze mieli Mauduit za złe nie tyle fakt, że było ją trzeba ratować, ale to, że nie dbała o zwiększenie bezpieczeństwa przez odpowiednie przygotowanie czy to sprzętowe, czy kondycyjne. Thor Kieser, z którego Jennifer Jordan wydobyła najbardziej intymne wspomnienia, powiedział wprost: Chantal nie dbała o siebie. Nie wyleczyła przed wyprawą poważnej kontuzji kolana, piła w trakcie wypraw ogromne ilości alkoholu, przerzucała na innych obowiązki przygotowania dróg wspinaczkowych. Narażała siebie, ale narażała też innych.

Czy jednak była wyrachowaną kobietą pozbawioną empatii? Z pewnością nie! Była mocno poruszona ubóstwem Nepalu i biedą tamtejszych dzieci – do tego stopnia, że zajęła się ich wspieraniem przez własną organizację charytatywną. Jej zaangażowanie dostrzegł sam dalajlama i przyjął ją na osobistej audiencji. W 2001 r. w Katmandu otwarto szkołę jej imienia.

Miała cięty język i poczucie humoru. Podczas pobytu w Paryżu wdrapała się bez zabezpieczenia na szczyt katedry Notre Dame, wieszając na niej flagę Tybetu. Jakiś czas później taki sam numer wycięła w bazylice Sacré- Cœur – weszła w nocy, wspinając się po elementach budowli. Ostatnią wyprawę na Dhaulagiri nazwała „Wyprawą słonecznikową” i pomalowała namiot w kwiatki.

Jaka więc była Chantal? Żadne określenie używane przez jej przyjaciół czy wrogów nie będzie trafne. Nie mogła być wyrachowana, skoro miała być nieodpowiedzialna. Nie można jej nazwać złym wspinaczem, bo pięciu ośmiotysięczników bez tlenu zły wspinacz nie zdobędzie. Nie była też profesjonalnym himalaistą, bo jej podejście do przygotowań sprzętu czy drogi zakrawało na farsę i zwiększało ryzyko. Niszczyła mężczyzn i doprowadzała ich do białej gorączki, ale równocześnie miała serce, którym pokochała nepalskie dzieci.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama