Szukasz miejsca na podróż życia? Oto 8 powodów, dla których powinna to być Ameryka Południowa
W czasie podróży do Ameryki przydarzyły nam się zadziwiające rzeczy, których nie sposób było zaplanować. Nie bez powodu zachęcamy spragnionych przygody do obrania właśnie tego kierunku.
1 z 9
shutterstock_272302478
Nie igraj z deszczem w Arequipie
Nasze pierwsze chwile w Arequipie przypominały film grozy. Zaraz po wylądowaniu złapaliśmy taksówkę do hostelu. Kiedy wyszliśmy z terminala, nasze twarze odświeżył przyjemny deszczyk. Już 10 minut później drobny deszczyk zamienił się w prawdziwą ulewę. Główna droga dojazdowa do centrum miasta przypominała wenecki kanał. Ulicami płynęła regularna rzeka. Naniesione przez wodę z gór kamienie, co chwilę ocierały o podwozie naszej taksówki. Ludzie stali boso na ławkach przystanków autobusowych, a woda płynęła niemalże na wysokości ich stóp. A my nie mogąc się nadziwić temu, co widzimy wkoło mieliśmy głęboką nadzieję, że nasz kierowca nie zostawi nas pośrodku tej powodzi, tylko dowiezie bezpiecznie do celu. Dojechaliśmy - 9km w 2,5 godziny.
Fot. Shutterstock
2 z 9
shutterstock_252590104
Ryba bez wody, czyli Puno i kłopoty z oddychaniem
Kolejnym punktem naszej podróży było jezioro Titicaca. W tym celu udaliśmy się do miasta Puno, które leży 3 830 m n.p.m. Ze względu na położenie, normą tutaj są dolegliwości związane z chorobą wysokościową. Wiedzieliśmy o tym, ale nie spodziewaliśmy się aż takich rewolucji. Zaraz po przyjeździe zaczął się potworny ból i zawroty głowy oraz drętwienie kończyn. Nasza aklimatyzacja trwała 2 dni. Wybrnęliśmy z niej z pomocą rekomendowanych przez tubylców cukierków z liści koki, ale do samego wyjazdu cierpieliśmy na niespodziewane zadyszki nawet, gdy relaksowaliśmy się siedząc na ławce.
Fot. Shutterstock
3 z 9
shutterstock_234432541
Para Europejczyków, atrakcją turystyczną w środku Peru
… a dokładnie w basenach termalnych w Chivay. Zaraz po wylądowaniu w Peru da się odczuć, że jest się w zupełnie innym miejscu na Ziemi. Wygląd Peruwianek i Peruwiańczyków różni się od Europejczyków. Są niscy, przysadziści i nierzadko z brzuszkiem. Mają ciemną skórę, czarne włosy (uwaga, mężczyźni nie mają owłosionych klatek piersiowych!). Była niedziela, więc wspomniane baseny wypełnione były peruwiańskimi rodzinami z Chivay (małe miasteczko, niespecjalnie odwiedzane przez turystów). Okazaliśmy się całkiem przyzwoitą atrakcją turystyczną dla tubylców - obydwoje biali, bladoskórzy, szczupli i do tego wysocy (176 i 182 cm wzrostu). Opuszczając basen czuliśmy się jak gwiazdy filmowe. Oczy wszystkich, w tym również i dzieci były skierowane prosto na nas.
Fot. Shutterstock
4 z 9
shutterstock_145366180
Peruwiańskie „ostatki”
Jedna z najwspanialszych rzeczy, spotkała nas przypadkiem (choć niektórzy twierdzą, że przypadki nie istnieją). Data naszego pobytu pokryła się z festiwalem tańców i śpiewów ludowych. Setki, a może nawet tysiące tancerzy ubranych w odświętne ludowe stroje oraz równie kolorowych muzyków przemierzały ulice prezentując wspaniałe możliwości wokalne i ruchowe. Celem przemarszu był główny plac miasta, który zmienił się w kolorową arenę, na której odbywały się występy każdej z grup. Dzieci bawiły się inaczej, przypominało to trochę naszego śmigusa-dyngusa. Nie polewały się jednak wodą, a specjalną pianką cytrynową, która szybko schła i znikała z ubrań i twarzy.
Fot. Shutterstock
5 z 9
shutterstock_346277210
Cuzco i niespodziewana droga do raju
Wokół Cuzco znajduje się wiele ruin inkaskich miast. Nie mając wiele czasu postanowiliśmy odwiedzić jedne z nich. Dojechaliśmy taksówką do Sacsayhuaman, ok. 12 kilometrów. Zdziwiliśmy się bardzo dowiadując się na miejscu, że nie można zwiedzić pewnych ruin, bo obowiązuje bilet sieciowy. Płatności kartą nie przyjmowano, a gotówki na bilet sieciowy nie wystarczyło. Pozostał spacer z powrotem. Idąc wzdłuż wijącej się szosy postanowiliśmy jednak zboczyć z niej, żeby skrócić drogę. Tak trafiliśmy do raju. Wielka łąka położona na zboczu góry, strumyczki, pasące się owce i konie, krajobraz, no i te wspaniałe peruwiańskie chmury, tak niepodobne do żadnych innych. Przy okazji znaleźliśmy też ruiny inkaskie, do których można było wejść zupełnie bez biletu.
Fot. Shutterstock
6 z 9
shutterstock_277912655
Machu Picchu i tresowana lama
W Machu Picchu żyją lamy. Nazwaliśmy je modelkami, bo ich główne zajęcie to pozowanie do zdjęć w przepięknych sceneriach. Na ogół nie zbliżają się do turystów, zresztą większość z nich jest uwiązana. Trafiliśmy jednak na lamę odważniejszą. Stała przy samych schodkach wypełnionych ludźmi, gryząc trawę jak gdyby nigdy nic. Marcin ustawił się koło niej do zdjęcia, ale zwierzę uparcie jadło z głową przy ziemi. Fotka wyszłaby kiepsko. Karolina zaczęła wołać lamę, która po kilku słowach ruszyła z miejsca. Po pierwszych krokach zaczęliśmy się śmiać, że lamie spodobał się śpiewny damski głos. Kiedy jednak zbliżała się coraz bliżej stojącej na schodach Karoliny spojrzeliśmy na siebie skonsternowani. Na szczęście lama nie miała złych zamiarów i usłuchała próśb, żeby zeszła z drogi. Tresowana? I to po polsku?
Fot. Shutterstock
7 z 9
shutterstock_319863218
Miasto słońca – Rio de Janeiro
Wspomnienia naszych pierwszych dni w Rio nie są najlepsze. Wylądowaliśmy w sobotę na lotnisku San Dumont. Miasto w weekend było opustoszałe. Pochmurne niebo. Brudne i biedne ulice dzielnicy Botafogo sprawiły, że nie czuliśmy się w tym mieście ani dobrze, ani bezpiecznie. Postanowiliśmy uciec na wyspę Ilha Grande. Po powrocie (czwartek) wróciliśmy do zupełnie innego miasta. Piękne plaże, radosne słońce, uśmiechnięci ludzie i tętniące życiem miasto. O takim Rio czytaliśmy, słyszeliśmy, a teraz widzieliśmy i czuliśmy. To miasto zyskuje w słońcu – bez niego okazałoby się największym rozczarowaniem wyjazdu.
Fot. Shutterstock
8 z 9
shutterstock_336594494
Najsympatyczniejsi ludzie, jakich spotkaliśmy - Brazylijczycy
W Brazylii spotykaliśmy się z uprzejmością, której nie doświadczyliśmy nigdzie indziej. Ilekroć wychodziliśmy z metra zastanawiając się, gdzie dalej iść, ktoś podchodził do nas, pytając, dokąd chcemy dotrzeć i czy potrzebujemy pomocy. Kilka razy zdarzyło się także, że ktoś zaczepił nas na ulicy tylko po to, żeby się przywitać, zapytać, skąd jesteśmy i jak nam się podoba Brazylia. Najbardziej wyrazisty przykład to muzyk, którego poznaliśmy na targu jedzeniowym w Sao Paulo. Podszedł i o mało nas nie wyściskał, po czym zaczął z nami rozmawiać, jak ze starymi znajomymi, zachęcał, by zostać na stałe, bo jak to ujął „Brazylia to też wasza ojczyzna”. Na koniec wymieniliśmy się kontaktami. Trzeba przyznać, że Brazylijczycy mają w sobie niezwykłą energię!
Fot. Shutterstock
9 z 9
20160301_150418
I tak można mnożyć: sytuacje, ludzi, wydarzenia. Wspaniała kultura, fascynujący przyroda, cudowny kontynent. Ruszajcie!
Autorzy: Karolina Ławicka, Marcin Kruk