(To nie jest artykuł o tym…) Jak w podróży najeść się za darmo?
„5 sposobów na darmowy nocleg". Znacie takie wpisy? Mnóstwo jest dobrych rad, jak by tu i co by tu zrobić, żeby w podróży nie wydać ani grosza. A od kiedy cokolwiek należy nam się za darmo?
A zatem jakie są sposoby na to, żeby najeść się za darmo w podróży? Nie znam, nie chcę znać takich sposobów i ty też nie powinieneś. Dlaczego? A od kiedy cokolwiek miałoby być za darmo?
Z przerażeniem obserwuję trend rodzący się wśród podróżników, który polega nie tyle na niskobudżetowym podróżowaniu (to zupełnie co innego i tego już nikt nie powinien oceniać), ale na kombinowaniu, jak tu najeść się za darmo, przejechać się za darmo pociągiem czy przespać di na kempingu bez płacenia tak, żeby nikt nie zauważył.
Ile to wpisów krąży po Internecie z historyjkami typu „umieraliśmy z głodu, bo wszystko poszło na piwo i już nie mieliśmy siły iść, więc w końcu jacyś starsi państwo się nad nami zlitowali i dali nam trochę swojego jedzenia…”. Rozumiem, że w życiu bywają skrajne sytuacje, gdy zostanie się okradzionym i człowiek zostaje bez grosza przy duszy i wtedy jednorazowa pomoc kogoś życzliwego jest na wagę złota. Co innego również, jeśli ktoś z własnej woli zechce nas podwieźć, ugościć czy poczęstować. Potraktujmy to wtedy jako przyjacielski gest, a nie jako regułę. Jeśli jedzie się z przekonaniem, że tak ma być cały czas i oczekuje się od wszystkich wsparcia tylko dlatego, że chcemy sobie popodróżować, to coś już zaczyna być nie tak.
Skoro wiemy z góry, że nie stać nas na tą podróż, a na pewno nie stać na to, żeby mieć co zjeść, jest to chyba wystarczający znak, że na podróżowanie nie jesteśmy gotowi i potrzebujemy odrobinę więcej, niż samej chęci podbijania świata.
Ostatnio obserwowanym hitem podróżniczego kombinatorstwa jest wbijanie się (dosłownie, bo chyba inaczej tego nazwać nie można) do pięciogwiazdkowych hoteli z basenem na dachu. Oczywiście taki basen jest tylko dla gości hotelowych i w większości przypadków potrzebna jest do niego karta hotelowa. I tu zaczyna się festiwal pomysłów jak to obejść. Czytałam różne: od udawania, że jest się hotelowym gościem, po podłączanie się pod jakąś akurat wchodzącą na basen grupę. I chyba najbardziej żenujący: proszenie hotelowych gości, żeby pożyczyli swoją kartę albo wprowadzili na ten basen, ukrywając pod ręcznikiem. To szaleństwo idzie jeszcze dalej, bo można się dowiedzieć, że np. Chińczycy są mili i fajni, bo pomagają, a Amerykanie to chamy, bo się nie zgodzili. Czytam i nie wierzę własnym oczom! Nie dość, że ktoś łamie prawo, to jeszcze szerzy kulturowe stereotypy o byciu fajnym i mniej fajnym, w sumie zwalając winę za niemożliwość wejścia przez jakiegoś „formalistę”. Bezczelność na wysokim poziomie.
Wielu się udaje, wiadomo, my Polacy jesteśmy świetni w kombinowaniu i jeszcze uważamy to za naszą genialną cechę, z której warto być dumnym. Potem taki szczęśliwiec siedzi na tym basenie, wrzuca sobie selfie i wpis na forum, że właśnie wbił się "na nielegalu", jest cudownie, a życie jest piękne i na końcu jeszcze motywacyjne zdanie w stylu „W życiu wszystko jest możliwe, trzeba tylko wierzyć w swoje marzenia i nie poddawać się”. Wprawdzie potem wkroczyła ochrona i skończyło się na posterunku, ale konkluzja była taka, że policjanci spisali raport, byli sympatyczni i w końcu puścili, więc było warto! Wiecie co jednak jest najsmutniejsze? Nie ta osoba, która oszukała, ale komentarze pod jej wpisami pełne wsparcia i podziwu za odwagę, kreatywność i „życie pod prąd”. Czy naprawdę upadliśmy już tak nisko, że podziwiamy ludzi, którzy po prostu oszukują i nie płacą? Czy to jest nasz współczesny wzór do naśladowania i autorytet dla młodych ludzi i podróżniczy przykład?
Część z tych ludzi jest bardzo młoda i może nie za bardzo rozumie, że to nie tylko jest nieuczciwe, ale po prostu żenujące i buduje fatalny obraz Polaków za granicą. Można by tu próbować tłumaczyć ich niedojrzałością, brakiem obycia itp. itd. Jednak to nie tylko licealiści tak myślą, ale jest też mnóstwo ludzi po 40., którym ten sposób myślenia jakoś nie przeszedł z wiekiem.
Ostatnio słyszałam historię, którą opowiadało małżeństwo z Warszawy, 35-latkowie, oboje pracujący w korporacji i świetnie zarabiający. Wybrali się na wyjazd do Singapuru, polecając go wszem i wobec, bo to ciepły kraj i ogólnie „fajny”, i UWAGA – spokojnie można było spać przez tydzień na ławce w parku, bez wynajmowania hotelu. Trochę policja zganiała, ale ukryli się pod jakimś drzewem i dało radę. Ogólnie byli zachwyceni i dumni z siebie jak pawie, dając mnóstwo podróżniczych rad. Jak zatem nazwać tą sytuację w przypadku ludzi, których stać, a zachowują się jakby przymierali głodem? Czy to jest jakiś najnowszy trend i moda na podróżowanie będące przetrwaniem? Może to modnie pochwalić się potem w drogiej warszawskiej restauracji przy winie, jak to się wykiwało system? Czasem mam wrażenie, że ludzie już nie wiedzą, czym na siebie zwrócić uwagę.
Czy we własnym kraju też śpisz w parku i prosisz przechodniów w swoim mieście, żeby dołożyli się do podróży do innej miejscowości? Pewnie nie wpadłoby Ci do głowy, aby to zrobić, to dlaczego jest to takie oczywiste w innym kraju?
Śledzę wiele blogów i wiele forów podróżniczych z całego świata i problem żebrania na podróże nie jest ewenementem. Ostatnio po Internecie krążył artykuł o młodych Brytyjczykach (a zatem obywatelach wysoko rozwiniętego i bogatego kraju), którzy gdzieś w Azji Południowo-Wschodniej siedzieli i z kartką prosili o wsparcie na jedzenie i podróżowanie. A prosili ludzi znacznie biedniejszych od siebie, którzy tam walczyli o byt, a nie o kolorowe wakacje życia. Nie to żeby chciało im się zrobić cokolwiek, żeby te pieniądze zarobić. Łatwiej było siedzieć na ziemi, pić piwo i czekać, aż ktoś się ulituje.
Innym problemem są drobne kradzieże, które nie są uznawane widocznie za nic złego, raczej za „koszt podróżowania, który musi ponieść świat”. Podczas swojej podróży po Azji czy Ameryce Południowej nie raz spotykałam skrajne sytuacje walki z przyjezdnymi, które stosują miejscowi. Od przywiązanych do stołu sztućców (nagminnie wynoszonych z restauracji), po kartki w publicznych toaletach proszące o to, aby nie myć się w zlewie albo w toalecie (prysznic jest obok, ale kosztuje np. dolara) i nie kraść mydła (w tym celu biedni lokalsi przywiązują je do kranu sznurkiem). Zdziwilibyście się, kto kradnie takie rzeczy – backpakerzy z bogatych krajów (inni tam nie jeżdżą). Wydaje im się, że są bardzo sprytni, bo jak zwiną mydło, to będą mieli na jedno piwo więcej.
Jeśli pretenduje się do bycia obieżyświatem i osobą, która wiele widziała i wie, to tym bardziej powinno się uwzględnić kulturowe i społeczne uwarunkowania miejsc do których się jedzie. Zwłaszcza przyjeżdżając z bogatej Europy i z kraju rozwiniętego i wcale nie biednego. Tak, tak, Polska nie jest biednym krajem w porównaniu do reszty świata. Jesteśmy w 20% najbogatszych krajów na świecie. Według międzynarodowych standardów jesteśmy klasyfikowani jako high-income economy. Oznacza to, że każdy z nas ma możliwość, żeby pieniądze zarobić. Trzeba się tylko trochę wysilić i dać coś z siebie, a nie tylko czekać, aż ktoś się za nas tym zajmie. Przydałoby się mieć choć trochę wyczucia i nie prosić o finansowanie ludzi, którzy liczą każdy grosz.
Zastanawiam się, skąd w ludziach bierze się taki sposób myślenia i takie wygodnictwo. A potem pojawia się program Azja Express i mam odpowiedź. Bogaci, zblazowani celebryci z wywieszonym językiem biegają po najbiedniejszych krajach typu Laos czy Indie (czyli tam, gdzie ludzie naprawdę muszą przetrwać za kilka dolarów dziennie i każdego dnia modlą się, żeby coś się zmieniło) i próbują sobie wyżebrać byt w ramach zawodów i zabawy. Obecnie uznaje się, że dwa miliardy ludzi na świecie głoduje i żyje w nędzy, o której my w Polsce nie mamy pojęcia. A ktoś robi z tego show i maszynkę do nabijania pieniędzy. To jest po prostu niemoralne i uczy braku szacunku, zrozumienia i empatii. Nie idźmy tą drogą i nie wspierajmy swoim zachowaniem podobnych trendów. Podróżujmy wtedy, gdy stać nas, by móc zobaczyć czyjś kraj na własną rękę, za własne pieniądze i z szacunkiem i klasą, na jakie to miejsce zasługuje.
Ponadto nie zapominajmy, że nikt z nas nie jest samotną wyspą i nasze działania przekładają się na obraz Polaków na całym świecie. Czy naprawdę chcemy, aby patrzono na nas z nieufnością i zniesmaczeniem?
I oddzielmy grubą kreską OSZUKIWANIE I KOMBINOWANIE od jeżdżenia ze skromnym budżetem. Bo podróżować niskobudżetowo a za darmo – to naprawdę robi różnicę. Zresztą znacie moje zdanie z innego wpisu na temat podróżniczego faszyzmu. Każdy może podróżować wedle własnych potrzeb i możliwości i innym nic do tego. Ale żebranie, spanie w parku pomimo tego, że jest to zabronione i włamywanie się na hotelowe baseny to już nie jest niski budżet, ale BRAK budżetu.
Weźmy się wszyscy do roboty i jeśli chcemy podróżować i zwiedzać świat to najpierw nauczmy się na to zarabiać. Możecie się na mnie obrażać, ale w głębi serca wiecie, że mam rację i oszukiwanie jest po prostu złe.
Autorka: Aleksandra Jaskółowska
- podróżniczka i autorka międzynarodowego bloga o podróżach i aktywnym stylu życia www.travelandkeepfit.com. Odwiedziła ponad 65 krajów na 6 kontynentach. W wielu z nich pracowała naukowo i studiowała. Z zawodu jest psychologiem społecznym. To właśnie badania międzykulturowe były jednym z powodów jej podróży.