Wnuk Arkadego Fiedlera ruszył śladem debiutanckiej książki dziadka. Zobacz, jak powitała go Ukraina ponad 90 lat później
Spływ Arkadego, jak się później okazało, stanowił punkt zwrotny w jego życiu. W czasie tego gorącego naddniestrzańskiego lata narodził się pisarz i podróżnik.
W roku 1924 mój dziadek Arkady pojechał na rubieże II Rzeczpospolitej. Powstała z tego książka Przez wiry i porohy Dniestru. Ponad 90 lat później ruszamy jego śladem. Startujemy z Puszczykowa. Ekipa składa się z sześciu osób: Marek, Marek Oliwier i Radosław Fiedlerowie, Bakyt Orozbaev, Sławomir Malinowski oraz Damian Nowicki. Jedziemy wysłużonym, ponad 40-letnim UAZ-em, legendarnym radzieckim autem terenowym. Toczymy się wolno, silnik z żuka nie pozwala na rozwinięcie prędkości większej niż 65 km/h. Nasza trasa wiedzie m.in. przez Sambor, Halicz, Drohobycz, Iwano-Frankiwsk.
Wyprawa sprzed lat zaczęła się w Poznaniu. Do pociągu załadowano dwie pokaźnych rozmiarów drewniane łodzie: Jankę i Baśkę. Ładunek wraz z załogą musiał pokonać długą trasę kolejową przez Lwów do Sambora, w którym spody łodzi zostały posmolone przed zwodowaniem ich na Dniestrze. Ekipa chciała sprawdzić żeglowność rzeki, która w tamtym czasie nie była kompletnie wykorzystywana do celów rekreacyjnych. Jak odnotował młody Arkady: Rozpoczęliśmy od Sambora naszą wycieczkę Dniestrem na dwóch łodziach. (...) Uzbrojeni byliśmy w namioty, derki i wędki. Dalej w młodzieńczą przedsiębiorczość, fantazję i zachłanność wrażeń.
Zaskakujący Dniestr
Nas na Ukrainie witają dziurawe, wyboiste drogi – na szczęście nasz UAZ świetnie sobie z nimi radzi – a także wolno biegające kury, gęsi, kaczki i masa psów. Nasz staruszek budzi wśród Ukraińców życzliwość pomieszaną z politowaniem. Zabytkowy pojazd okazuje się doskonałym pretekstem do rozmów z napotkanymi po drodze ludźmi. Wielu całkiem nieźle włada polskim, co bierze się z nałogowego oglądania polskich filmów, programów rozrywkowych i seriali.
Dniestr wyobrażałem sobie jako porywistą, głęboką i szeroką rzekę. Tak jak opisywał to dziadek: Rzeka to przeważnie przyjaciel, czasem wróg, rzadko ktoś obojętny. To zawsze ruch, podstęp i siła. To czasem fanatyk bijący o skałę, czasem zachłanny wojownik zabierający brzeg, czasem choleryk wodospadów, starzec w głębokich zatokach, upokorzony słabeusz w brodach lub znienawidzony gwałciciel w czasie powodzi. Nieraz Arkademu i jego kompanom przychodzi mierzyć się z wirami i porywistym prądem nieobliczalnej rzeki.
Zamiast tego w Samborze widzimy cienką i płytką strugę. Nasz ponton niemiłosiernie szoruje po kamieniach. Nie daje się płynąć, co chwilę wyskakujemy z naszej dmuchanej łodzi, ciągnąc ją i szorując boleśnie stopami po kamieniach. Jesteśmy pod wrażeniem majestatycznych starych mostów przypominających, że przed laty biegła przez nie linia kolejowa. Imponuje zwłaszcza ten z Halicza, mierzący ponad 300 m. Zbudował go krakowski konstruktor Zaliniewski w latach 1910–1912. Tutaj Arkady z kompanami uratowali z odmętów zdradzieckiego Dniestru dwie tonące dziewczyny, musieli też zmierzyć się z podejrzanym typem podającym się za strażnika mostu.
My z kolei natykamy się na uzbrojonego strażnika mostu kolejowego w Zaleszczykach. Grozi nam lufą kałasznikowa, krzycząc, że nie wolno tu fotografować, ponieważ jest to strategiczny obiekt wojskowy. Argumentacja o tyle dziwna, że zdjęcia konstrukcji można oglądać w wielu albumach, nie mówiąc o Google Maps.
W Zaleszczykach zakończył się trwający miesiąc spływ dziadka. Tu członkowie ekipy wypoczywali po trudach wyprawy w tętniącym życiem kurorcie. Obecnie z dawnych atrakcji pozostało tu niewiele. Dawny ratusz został zburzony, tak jak wiele innych budynków. Te, które pozostały, popadają w ruinę i zapomnienie. Mimo że tak okaleczone i brzydko wybetonowane, miasteczko może się podobać. Choćby z uwagi na malownicze położenie. Spada niemal ku Dniestrowi. Rzeka w tym miejscu skręca na południowy wschód, by po chwili skierować się na północ. Serpentyna i nasłoneczniony płaskowyż tworzą unikalny w tym rejonie mikroklimat, porównywalny do śródziemnomorskiego.
Uroki Lwowa
W drodze powrotnej wjeżdżamy do Lwowa. Miasto urzeka starówką, elewacjami secesyjnych kamienic. Chociaż podwórka i oficyny w wielu miejscach jeszcze zaniedbane, mają jakiś nieodgadniony czar. Lwów był niegdyś wielokulturowym miastem, małą ojczyzną Polaków, Ukraińców, Żydów, Ormian, Rosjan i innych narodów. Miasto przez wieki dynamicznie się rozwijało, od końca XIX w. nawet bardzo dynamicznie. Wszystko zmieniło się po roku 1945. Lwów stał się podupadającym prowincjonalnym miastem na kresach ZSRR. Na szczęście od niedawna odzyskuje swoją utraconą pozycję. Klimatyczne kawiarnie i restauracje, sporo imprez. Bogate życie nocne. Lwów coraz bardziej zaczyna przypominać wiele innych zachodnioeuropejskich miast.
Spływ Arkadego, jak się później okazało, stanowił punkt zwrotny w jego życiu. W czasie tego gorącego naddniestrzańskiego lata narodził się pisarz i podróżnik. Kierunek ten pomimo trudnych początków literackich już się nie zmienił. Tęsknota za dalą, bujną przyrodą i słońcem towarzyszyła dziadkowi przez całe życie. Dlatego wypełnił je bliższymi i dalszymi podróżami. Ich efektem jest ponad 30 książek i muzeum – pracownia w podpoznańskim Puszczykowie.
Ukraińska wyprawa zmieniła także nas. Każdy na swój sposób, nieco inaczej, chłonął ten kraj. Zżyliśmy się w czasie podróży i jedno wiemy na pewno: niebawem ruszamy dalej!
Radosław Fiedler
1 z 3
12794746_1300962839920014_5688492865767371628_o
Marek Oliwier Fiedler za kierownicą UAZ-a.
Fot. Damian Nowicki
2 z 3
shutterstock_303542819
Na trasie wyprawy był też historyczny zamek w Kamieńcu Podolskim. Fot. Shutterstock
3 z 3
IMG_3798
Uczestnicy wyprawy na moście w Haliczu (od lewej): Damian Nowicki, Radosław Fiedler, Sławomir Malinowski, Bakyt Orozbaev, Marek Fiedler, Marek Oliwier Fiedler.