Reklama

Niewiele osób wie o Wyspach Owczych coś ponad to, że… są. Niektórzy dodają, że to archipelag na oceanie i że żyją tam owce. Nieliczni podziwiali ich piękno na zdjęciach lub w zagranicznych reportażach. Jeszcze mniej postawiło na nich swoją stopę. A jedynie garstka postanowiła tam pozostać.

Reklama

To właśnie im - mieszkańcom Wysp Owczych - przyjrzał się Kuba Witek, polski filmowiec, podróżnik i autor książek (rok temu na naszej stronie mogliście znaleźć wcześniejszą produkcję Witka - film o Polakach na Islandii „ISOLAND”, który ma już ponad 150 000 wyświetleń).

W swoim najnowszym dokumencie „FAROE WAY: Sztuka przetrwania na Wyspach Owczych” pokazuje życie mieszkańców wysp, którzy utożsamiają się z tym miejscem i są ambasadorami jego surowego piękna. Dzięki Witkowi możemy zobaczyć unikalny kraj zarówno oczami rodowitych Farerczyków, jak i naszych rodaków, zamieszkujących wyspy od kilku do nawet kilkunastu lat.

Wyspy Owcze nie należą do najpopularniejszych kierunków wśród polskich turystów. Skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie tym tematem?

O Wyspach Owczych ludzie wciąż niewiele wiedzą, szczególnie w Polsce. Do niedawna o archipelagu została wydana zaledwie jedna książka polskich autorów („81:1. Opowieści z Wysp Owczych” – Marcina Michalskiego i Macieja Wasilewskiego). Większość blogerów czy podróżników powielała te same, ogólne informacje, natomiast polskiego filmu dokumentalnego nie było chyba żadnego. Chciałem więc nakręcić obrazek, który będzie taką „wideo-wizytówką” Wysp Owczych, ich historii, kultury oraz mieszkańców.

Poza tym, po nakręceniu filmu o Polakach na Islandii, moje zainteresowanie Wyspami Owczymi pojawiło się w zasadzie naturalnie. Interesują mnie kraje Północy, a w tym miejsca, gdzie swój drugi dom znaleźli nasi rodacy. Na Wyspach mieszka ich niespełna setka.

Początkowo film miał być kontynuacją tematu emigracji?

Tak, jednak już po pierwszym pobycie na archipelagu i zaznajomieniu się z farerską kulturą, historią i obyczajami, zdecydowałem się na poszerzenie zakresu tematycznego mojego projektu i uznałem, że powinien on być wprowadzeniem do wiedzy o życiu na tym tajemniczym skrawku skał wystających z Oceanu.

Bohaterami są więc i rdzenni mieszkańcy Wysp Owczych i Polacy na emigracji.

Oprócz Farerczyków pojawiają się tu trzy Polki, które od lat mieszkają na archipelagu. Prowadzą biznesy, pracują, wychowują dzieci, a jedna z nich skończyła nawet uniwersytet w Tórshavn i posługuje się płynnie językiem farerskim.

Podróż drogą powietrzną na Wyspy Owcze trwa dwukrotnie dłużej niż na Islandię, a drogą morską to ok. 40 godzin. Jak wyglądała Twoja praca nad filmem?

Podczas filmowania „FAROE WAY”, odwiedziłem Wyspy czterokrotnie o różnych porach roku. Często nie wiedziałem co przyniesie kolejny pobyt, kogo spotkam i co uda mi się sfilmować, więc była to praca z „płynnym” scenariuszem. Musiałem przez to zrobić potężny research, żeby przygotować się jak najlepiej na ewentualne rozmowy i zdarzenia. Starałem się być otwarty na zmiany, nie trzymać się kurczowo swoich wyobrażeń o realizacji projektu, nie zniechęcać się, jeśli coś pójdzie nie po mojej myśli i skupić się tylko na tym, co dzieje się w aktualnym momencie.

Większość pracy nad filmem wykonywałeś w pojedynkę. Co było najtrudniejsze?

Każdy plan zdjęciowy to była praca na wariackich papierach. Często towarzyszyły mi spora presja psychiczna i zmęczenie fizyczne. Większości ujęć nie można było powtórzyć. Niewiele też dało się zaplanować z wyprzedzeniem – na Wyspach warunki dyktuje pogoda, a życie płynie z jej rytmem.

Jak pojawiła się szansa na połów na kutrze, to trzeba było się szybko zebrać i płynąć, nie mając pojęcia, jak to będzie wyglądało. Gdy nagle dostałem informację, że mam szansę zobaczyć grindadráp (tradycyjne farerskie niekomercyjne polowanie na niezagrożony wyginięciem gatunek grindwala), byłem już prawie na promie na zupełnie inną wyspę, więc musiałem szybko zmienić plany. Poza tym wiatr był najczęściej tak silny i niespodziewany, że wielokrotnie myślałem, że mój dron już przepadł. Większość wywiadów z Farerami doszło do skutku bardzo spontanicznie.

Czego nauczyłeś się w trakcie pracy nad tym projektem?

Przede wszystkim tego, że potrafię sobie poradzić w każdych warunkach. Ten cały projekt, którego powstanie trwało w zasadzie cały rok, dał mi bardzo dużo zaufania do siebie i to jest chyba dla mnie największa nagroda.

Ważnym doświadczeniem były także błędy, których popełniłem wiele i wyciąganie z nich nauczki na przyszłość. Nauczyłem się też tego, że czasem wbrew wszystkiemu (a zazwyczaj ograniczeniom czasowym i pogodowym), trzeba się zatrzymać i na przykład poświęcić chwilę dłużej na luźną pogawędkę i budowanie relacji z bohaterem filmu, niż na rozstawianie świateł i wybieranie ujęcia. Ludzie, ich historie i emocje zawsze przebijają formę.

Jakie były reakcje bohaterów po obejrzeniu filmu?

„FAROE WAY” pod koniec zeszłego roku miał swoją premierę w Klaksvík, a na Wielkanoc został pokazany kilka razy w farerskiej telewizji publicznej. Dotarły do mnie informacje, że Farerzy są bardzo zadowoleni z tego, w jaki sposób ich pokazałem. Jest to dla mnie coś niesamowicie znaczącego, szczególnie, że w filmie nie mogłem nie poruszyć kontrowersyjnego tematu zabijania wielorybów, który też chciałem trochę wyjaśnić i zweryfikować różne nieprawdziwe fakty pojawiające się czasem w mediach (co oczywiście wcale nie znaczy, że jestem zwolennikiem grindu).

Jakie wspomnienie z Wysp Owczych zostanie z Tobą na zawsze?

Przeżyłem wiele cudownych chwil, jednak najbardziej zapamiętam widok całego archipelagu z okna samolotu, niedługo przed lądowaniem. Pogoda była piękna i słoneczna, na niebie prawie nie było chmur, a pilot korzystając z tych warunków obleciał wszystkie wyspy. Ten obraz zrobił na mnie ogromne wrażenie – bezkres Oceanu i te osiemnaście malutkich wysypek, na których nie wiedzieć czemu, ktoś postanowił zamieszkać i to ze wspaniałym skutkiem.

No i pierwsza wyprawa z Kingą na Fugloy, od której zaczyna się film!

Zobacz film "FAROE WAY":
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama